poniedziałek, 30 września 2013

Rozdział Dziesiąty - Dominique.

King Arthur's na pierwszy rzut oka wydawało się zwykłą, nudną szkołą prywatną, których w Wielkiej Brytanii nie brakuje. Nie spodziewalibyście się po niej niczego poza natłokiem lekcji, wrednymi nauczycielkami i nazbyt idealnymi cheerleaderkami. Aklimatyzacja wydawałaby się w sumie niczym trudnym, jeżeli dysponuje się choć trochę "hajsem" i poczuciem humoru. Nic specjalnego.
Życie jednak uwielbia dawać w kość, podstawiać nogę i wywijać głupie numery. Lekcje nie były zbyt męczące, nauczyciele całkiem w porządku. A cheerleaderki? Cóż, do najurodziwszych nie należały. Jak o aklimatyzację idzie to... zupełnie inna bajka. King Arthur's okazuje się obrzydliwie przyjazną szkołą, w której każdy znajdzie swoje miejsce. Niestety wszystko jest cudowne do czasu. 
No właśnie... Czas. Płynie nieubłaganie. Ucieka. Nie chce się podporządkować. Chciałoby się go zatrzymać... albo przyśpieszyć. Nie wiadomo kiedy w nieodłącznym towarzystwie wiadomości od YN jakoś przetrwaliśmy wrzesień. Pogoda niemiłosiernie oddalała od nas wspomnienia wakacji. Większość powyciągała już cieplejsze kurtki. Czapki, szaliki a nawet rękawiczki poszły w ruch. Codzienne przejście tych kilku metrów do szkoły utrudniał zacinający non stop deszcz. Angielska pogoda przywoływała bolesne wspomnienia...
- Au! - nie aż tak bolesne...
- Dominique, skup się! - po pierwszym tygodniu znudziło mi się poprawianie wszystkich wokół. Polska Dominika zniknęła na rzecz brytyjskiej Dominique. Jednak ta druga nie pozbyła się nienawiści pierwszej do wf'u. - Uważaj, bo cię zbiją! Masz jeszcze jedno życie! - no tak, nie ma to jak jakże kreatywna i rozwijająca gra w zbijaka.
Nienawidziłam tego. Zawsze grało się w to na koloniach. Zazwyczaj odpadałam jako jedna z pierwszych, ze względu na moje dziurawe ręce. Nie wierzcie, gdy mówią Wam, że najlepsza obrona to atak - lepiej wiać. A zwłaszcza w zbijaku.
- Domi, łapaj! - dostałam piłkę prosto w ręce.
Nigdy nie miałam cela. Rzuciłam piłkę przed siebie i... trafiłam prosto w głowę blond lali, która uprzykrzała mi życie prawie na równi z YN (może nawet i bardziej...). Mimowolnie uśmiechnęłam się, patrząc na Yvonne, ściskającą swoją czaszkę wypielęgnowanymi dłońmi. Należało jej się. Gapiłam się przed siebie, w myślach gratulując sobie celności, szczerząc się głupawo, gdy poczułam ból w lewym barku. Otrząsnęłam się zdziwiona i dostrzegłam drwiący uśmieszek Yv. Jedną ręką wciąż trzymała się za głowę, drugą triumfalnie oparła na biodrze. Spokojnie mogłaby konkurować w kwestii waleczności z Aresem. Cel: wygrana.
- Panienko Larrson, proszę oddać ostatni strzał i zejść z boiska - westchnęłam, słysząc te słowa.
Chwyciłam piłkę i cisnęłam nią z całej siły przed siebie. Chybiłam.
- Proszę przejść do swojego króla, panienko Larrson.
Poczłapałam niechętnie na koniec boiska i do końca wf'u latałam jak głupia za piłkami po całej sali. Mimo, że moja drużyna przegrała, byłam zadowolona z meczu. Walczyłyśmy, nie poddawałyśmy się... no dobra, cieszyłam się, że byłam w tej a nie innej drużynie ze względu na możliwość rzucenia piłką w Yv. Jedyny powód, by lubić zbijaka.

Po wf'ie przyszedł czas na rozszerzoną biologię. Nie mogłam się doczekać. Biologica okazała się niesamowicie dobrą nauczycielką. Nie mam pojęcia jakim sposobem udało jej się zachęcić niektórych uczniów, nie wymieniając z nazwiska (takiego Sharpa na przykład), do przychodzenia na wszystkie zajęcia. Ta niesamowicie energiczna, intrygująca kobieta podpadała większości uczniów tylko jednym - uwielbiała rozsadzać uczniów po swojemu. Mnie tam nie bardzo to przeszkadzało. Trafiłam na jakiegoś Francuza, który podobno uczył się rok niżej, jednak miał taką wiedzę, że trafił do mojej rozszerzonej grupy. Szczerze mówiąc - naprawdę miał głowę do biologii.
Usiadłam w ławce, wyciągając rzeczy z torby. Już po chwili obok mnie znalazł się Francois. Brunet błysnął swoimi białymi zębami, podając mi małą karteczkę.
- Ktoś kazał mi to przekazać. Nie czytałem! - podniósł ręce w obronnym geście, gdy spojrzałam na niego podejrzliwie.
Wzruszyłam ramionami i otworzyłam kartkę.
"Uważaj, z kim się zadajesz - YN"
Nagle wiązki przewodzące zrobiły się potwornie trudne do zrozumienia, obecność chłopaka w ławce krępująca, a energiczna biologica - irytująca.
Potrzebowałam chwili spokoju, samotności. Moja ręka sama z siebie wystrzeliła w górę.
- Panienka Larrson? O co chce panienka zapytać? - nauczycielka uśmiechnęła się miło.
- Słabo mi - wypaliłam. - Mogę wyjść?
- Och... dobrze... Niech ktoś może z tobą pójdzie - wyjąkała niepewnie.
Wstałam z ławki, na miękkich nogach i ruszyłam w stronę drzwi, nie patrząc na nikogo. Po chwili byłam już na cichym korytarzu. Chciałam oprzeć się o ścianę, kiedy poczułam dłoń na ramieniu. Obróciłam się i spojrzałam prosto w szare tęczówki.
Unikałam go od jakiś trzech tygodni. Robiłam wszystko, żeby się z nim nie spotkać. Przekonałam Leasera, żeby zmienić partnera na scenkę. Zamykałam wieczorami szczelnie okno, żeby nie słyszeć jego pijackich wywodów. Robiłam WSZYSTKO, co mogłam...
- Dominique.
- Michael - odparłam cicho, mimowolnie zagryzając wargę.
Wbiłam wzrok podłogę, próbując nie dać się mu omamić. Pachniał bardzo intensywnie, musiał mieć jakieś drogie perfumy. Nie chce, żeby było od niego czuć - to pewne.
Pamiętam, jak niespełna miesiąc temu zaszczycił mnie niesamowicie budującym monologiem.
- Słuchaj, nie bawi mnie to. Nie obchodzi mnie co i jak. Nikt nie będzie uważał, że ktoś mnie uwodzi, rozumiesz? To ja rozdaję karty. To ja wybieram ofiarę. To ja dominuję. Załapałaś? - ścisnął mój bark. Kiedy syknęłam z bólu puścił go, by oprzeć dłoń na ścianie, tuż obok mojego ramienia. - Nikt nie będzie uważał, że jakaś nowa mnie uwiodła. Kim ty jesteś, żeby ktoś uważał, że mógłbym się w tobie zabujać? No proszę cię... Spójrz na siebie...
Minął miesiąc. To wciąż boli. Pamiętam, jak uniosłam twarz, by zgromić go wzrokiem. Jego gałki oczne były przekrwione, pod nimi sine cienie, a twarz zdawała się być w kolorze papieru. Wyglądał naprawdę potwornie.
- Co się stało? - zapytałam niepewnie.
Chłopak nie odpowiedział. Jedyne co zrobił, to odwrócił się na pięcie i pomaszerował przed siebie. I tak oto wygląda wzorowo przeprowadzona rozmowa... 
Tym razem jednak zapowiadało się coś innego. Chłopak zdawał się zdeterminowany. Wpatrywał się we mnie swoimi stalowymi ślepiami niczym bazyliszek w ofiarę. Czułam jak napinają mi si wszystkie mięśnie, a przez głowę przetoczyła się głupia myśl: Może rzeczywiście jest bazyliszkiem? Co jeśli właśnie zamienia mnie w kamień? Mimowolnie zerknęłam w dół, lekko poruszając palcami. Wszystko na swoim miejscu.
- O co chodzi? - zapytałam, chcąc przerwać zaległą ciszę.
- O wszystko - wycedził. - Myślę, że wiemy oboje, kto nas tak nęka. Kto tu tyranizuje wszystkich przez miesiąc.
Spojrzałam na niego zaciekawiona. Słabość, którą wywołał liścik zastąpiło nagłe mrowienie całego ciała, gdy zbliżył twarz blisko mojej i jego oddech omiótł moją skórę.
- Zdemaskowałem cię, Koszmarku - wymruczał mi wprost do ucha, przyciskając mnie do ściany.
Przymknęłam oczy, lekko drżąc i czując jak miękną mi kolana. Jego ciepły oddech otulał moją szyję.
- No, Koszmarku, nic nie powiesz? Taka wygadana jesteś w tych wszystkich wiadomościach... - jego dłoń nagle wylądowała na moim udzie.
Dla kogoś postronnego musieliśmy wyglądać jak liżąca się parka. I zapewne zachowanie Sharpa miało to na celu. Mało kto zaczepia miziające się pary, kultura tego wymaga. Chyba.
- O co ci chodzi, Michael? - oddech miałam urwany (oczywiście z przerażenia!).
- No nie mów, że nie wiesz, spryciulo... Your Nightmare to ty, czyż nie?
Wbiłam w niego wzrok, powstrzymując się od śmiechu. Sharp uważa że to ja dręczę uczniów dziwnymi wiadomościami...
- Ja jako YN? - uniosłam brew. - Skąd taki pomysł, geniuszu?
- Nigdy nie wyciągasz swojego pagera od razu - oparł ręce po obu stronach moich ramion i lekko się pochylił, tak że prawie stykaliśmy się nosami. - Sprawiasz wrażenie, jakbyś coś wiedziała. Udajesz niewiniątko. Pytałaś wszystkich o jakiś numer, zapewne znając go jako jedyna. Pewnie kupiłaś kartę, wysłałaś wiadomość i ją wyrzuciłaś, nie mam racji? - uśmiechnął się drwiąco.
- Jesteś dziwny - pokręciłam głową i odepchnęłam go. - Nie jestem YN - powiedziałam tylko i odwróciłam się na pięcie, by dotrzeć do gabinetu pielęgniarki.
Sharp nie odezwał się już ani słowem. Grzecznie, jak potulny piesek, podążał za mną. Higienistka ochoczo zaczęła skakać wokół mnie, o wszystko wypytując i wyolbrzymiając moje odpowiedzi. Byłam strasznie skrępowana, a poczucie triumfu nad szarookim szybko ustąpiło zmieszaniu wywołanemu pytaniami starszej kobiety.

Nie wróciłam na biologię. Michael skoczył tylko po moje rzeczy. Pielęgniarka kazała mi leżeć na kozetce, twierdząc, że to mi pomoże. Do czasu kiedy Sharp wrócił, z moją torbą przewieszoną przez ramię i zaciętą miną, zdążyło mi się poprawić. Pielęgniarka po moim setnym zapewnieniu, że już wszystko w porządku, pozwoliła nam wyjść z gabinetu.
Sharp bez słowa podał mi moją torbę tuż za drzwiami, by po chwili skręcić w jakiś korytarz i... tyle go widzieli. Ja z kolei szłam przed siebie równym krokiem dążąc do szafki, żeby zostawić książki. Pielęgniarka zwolniła mnie z ostatnich lekcji, więc szybko zebrałam się i pomknęłam przez deszcz do internatu.
Do pokoju wpadłam cała mokra. Szybko wyskoczyłam z przemoczonych rzeczy, rozwiesiłam je i już po chwili rozsiadłam się wygodnie na łóżku. Gapiłam się bez żadnego celu w ścianę. Po chwili jednak znudziło mi się, więc chwyciłam książkę i zabrałam się do czytania.

Szłam ciemnym korytarzem, krok za krokiem oddalając się od światła. Wiedziałam, gdzie idę, wiedziałam to aż za dobrze. Chciałam zawrócić, jednak nogi odmawiały mi posłuszeństwa. Mimowolnie podążałam do najmroczniejszego miejsca korytarza. Całą swoją wolą zapierałam się przed krokami ku swoistej zagładzie. Nie chciałam przeżywać tego kolejny raz. Wiedziałam, co mnie tam czeka. Wiedziałam, kogo tam spotkam. Na samą myśl zaczęły mną targać sprzeczne emocje. Coś wewnątrz znów zapragnęło poczuć tę oblepiającą wilgoć piwnicznego powietrza, ten otrzeźwiający chłód ścian i tę niesamowitą żarliwość, jakiej nigdy wcześniej nie zaznałam.
Moja ręka wylądowała na chropowatej, lekko pordzewiałej klamce. Nacisnęłam ją. Nagły skrzyp niemiłosiernie wdarł się do mojej czaszki, tłukąc się po niej, odbijając echem. Zdawało mi się, że dźwięk układa się w słowo. Słowo, które było mi dziwnie znajome. Które musiałam mieć wpojone od dziecka. Skrzyp zabawiał się w mojej głowie, układając się w... moje imię.
Poczułam, jakbym wynurzyła się po długim nurkowaniu. Łapczywie nabrałam powietrza w usta. Po chwili także powoli rozwarłam powieki, by ujrzeć nad sobą twarz lokatorki, na której malowała się ulga.
- Już się bałam, że coś ci się stało... Sharp powiedział, że na biologii było ci słabo i że pielęgniarka wysłała cię do pokoju...
- Żyję - odparłam tylko, podnosząc się na łokcie.
Zasnęłam w okularach, przez co teraz świat wydawał się jakiś szary. Musiałam wyczyścić szkiełka.
Z uśmiechem przyklejonym do twarzy słuchałam opowieści Alice. Jakby ktoś mnie teraz zapytał, o co jej chodziło - nie powiedziałabym. Byłam strasznie rozkojarzona. Stwierdziłam, że muszę się dotlenić. Wyjrzałam przez okno - jak na zawołanie już nie padało.
- Alice... ja... Muszę się przejść - mruknęłam do przyjaciółki.
Patrzyła na mnie podejrzliwie. Zignorowawszy jej wzrok pomknęłam do łazienki. Nie minęło pięć minut a już byłam gotowa, by wyjść. Kiedy otworzyłam drzwi łazienki trafiłam na szczerzącą się Al.
- Coś się stało?
- Z kim się spotykasz? Może z Michaelem...? - puściła mi oczko.
- Alie... Błagam! - pokręciłam głową. - Z nikim się nie spotykam. Miałam dziwny sen, muszę dotlenić mózg i trochę wszystko przemyśleć. Jeżeli nie masz nic przeciwko to teraz wezmę MP4 i spokojnie wyjdę - uśmiechnęłam się słodko, po czym czmychnęłam spod jej uważnego wzroku.

Maszerowałam równym rytmem żwirową ścieżką. W uszy miałam włożone słuchawki od MP4 wciśniętego w kieszeń brzoskwiniowego płaszczyka, na głowie czapkę, pod szyją cienki komin w kwiaty, na nogach pasujące kolorystycznie buty. Jak strasznie moje barwy odbiegały od otoczenia! Wokół dominowała jesienna depresyjna szarówka.
Praktycznie nie zwracałam uwagi na muzykę, której słuchałam. Zazwyczaj spacerując udawało mi się uciekać od problemów. Tym razem jednak nawet Baseballsi nie mogli oderwać moich myśli od snu, YN i Michaela. Cisza w słuchawkach zazwiastowała mi wolniejszy kawałek i już po chwili moje uszy zaczął pieścić głos Josepha Hedingera. Oczy mimowolnie mi się zaszkliły.
- Byłam tak blisko... Prawie... Ale nigdy nie pozwoliłam nikomu wejść... A potem pojawiłeś się Ty, jak anioł na niebie... - zawtórowałam wokaliście, czując spływającą po policzku pojedynczą łzę. Wsadziłam rękę do kieszeni wściekle szukając guziczka MP4. - Kochanie, jesteś spełnieniem moich marzeń...* - kliknęłam, otarłam łzę i próbując się uspokoić, przyspieszyłam kroku.
Kompletnie nie słyszałam dźwięków ze słuchawek. W tamtym momencie było tylko bicie mojego serca, powolnie płynące łzy, wiatr targający moje włosy i chrzęst żwiru na ścieżce. Przymknęłam powieki, myśląc, że to mi pomoże. Nie okazało się jednak dobrym pomysłem. Nie minęła chwila, a już się z kimś zderzyłam.
Chrzęst żwiru ustał, za to moje serce przyspieszyło, a łzy zaczęły płynąć coraz szybciej. Nie rozwierałam powiek. Nie chciałam wiedzieć na kogo wpadłam i komu moczyłam kurtkę czy cokolwiek na sobie miał.
Poczułam silne ramiona oplatające wstrząsane dreszczami ciało i uspokajający szept. Po chwili dotarł do mnie też głos Iglesiasa ze słuchawek: Ktoś cię chce, ktoś cię potrzebuje, ktoś śni o tobie każdej nocy... (...) ten ktoś to ja...**
__________________________
* - Joseph Hedinger "About being alone"; fragment tłumaczony z pomocą tekstowo.pl
** - Enrique Iglesias "Somebody's me"; fragment tłumaczony samodzielnie przez Cupcake.

Przyznam nieskromnie: KURCZE, WYSZEDŁ MI TEN ROZDZIAŁ ^^
Cały czas towarzyszyła mi wena miałam przebłyski "wizji", zawarłam wszystko co chciałam i... tak, ładnie wyszło :)
Mam nadzieję, że Wam podoba się chociaż w połowie tak jak mi i zobaczę jakieś komentarze ;>
Także nie przedłużając... Jestem chyba chora, więc idę spać xD
Dodaję, z dedykacją UWAGA dla mojej weny, żeby zawsze była taka jak pzy tym rozdzialiku ;3

Wasza Cupcake.

Mały bonusik *.*
Takie tam motywujące rozmowy pod edytowanym postem... kocham Was, dziewczęta mojeee!


JESTEŚ GŁUPIA JAK CHCESZ TO USUNĄĆ! PISZ PISZ PISZ DAAAALEJ *.* ~ K
DOKŁADNIE!!!! ZA NIC TEGO NICZYM NIE ZASTĘPUJ! ZAKOCHAŁAM SIĘ *_* ~E ;**
POPIERAM EVE - CLAR ;**

4 komentarze:

  1. Ok...
    A więc...
    WOW!
    Serio! Normalnie owacje na stojąco!
    Genialny rozdział!
    GENIALY!
    Ja wiedziałam, że świetnie piszesz, ale to?!
    Ten rozdział to jak dla mnie mistrzostwo świata!
    Może jednak chcesz mi napisać rozprawkę na polski...?
    Tylko 1, 5strony A4....
    No, a wracając do rozdziału...
    Boski początek!
    Szczerze mówiąc zanim nie padło imię Dominiki to myślałam, że to rozdział Kate xD
    No i Michael omomomom *-*
    Mam skłonności do niegrzecznych chłopców xD
    A ostatnia scena przypomniała mi jeden z rozdziałów mojego jakże wspaniałego bloga...xD
    Tylko, że u cb wyszło to dużo lepiej niż u mnie...
    W sumie to właśnie tak sobie wyobrażałam taką scenę, jak próbowałam ją napisać xD
    Noo...
    A i pozdrawiam twoją wene xD może ją jednak natchnie na tą rozprawkę...xD
    No i mam nadzieję, że coś zrobicie z tymi problemami technicznymi, bo myślałam, że wyjdę z siebie jak przez pół godziny chciałam dodać komentarz a nie mogłam!
    No to lecę dalej :)
    Jeszcze jeden!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za owacje *ukłon* Ten rozdział wyszedł taki tylko dzięki chyba czterodniowej wenie. Uparcie wytrzymała ten czas i oto moje dzieło :)
      Nawet nie masz pojęcia jak się cieszę, czytając ten komentarz ;*
      Nie wiem jak mam zareagować na to, że myślałaś że to rozdział Kath xD Ale w sumie... ogromnie mi miło z tego powodu *.*
      Co do rozprawki - hahahhahaha nie. Muszę zabrać się za pracę na olimpiadę (15 stron A4, pozdrawiam Twoje 1,5) ;p
      Problemy techniczne są dość irytujące :/ Wygląda na to, że nie możemy wyjustowywać tekstu, żeby jakoś działało...
      Cóż, pozdrawiam cieplutko!

      Cuppy xx

      Usuń
    2. To chyba Twój najdłuższy komentarz jaki widziałam ;o

      Usuń
    3. 15 stron?! To tak się da?!
      No, a to że myślałam, że to rozdział Kath to można uznać zakomplement, bo jestem jej fanką :D
      Taaa... a ten komentarz jakoś sam już taki wyszedł xD
      Wena mnie naszła xD (szkoda, że na komentarz, a nie rozprawkę...)

      Usuń