Pedałowałam ile sił w nogach. Niebieski Mongoose po raz
kolejny podskoczył na wyboistej drodze o mało nie wjeżdżając w krzaki.
Cholera –
pomyślałam walcząc o równowagę i gnając dalej.
Był poniedziałek, drugi września, a ja znowu zawaliłam. Bo
kto normalny spóźnia się na rozpoczęcie roku w nowej szkole? Kto normalny dzień
wcześniej brudzi mundurek polewą do gofrów? I kto normalny pierze biało-złoto-niebieski
strój z czerwonymi ubraniami?
Ja. Ale ja nie jestem
normalna.
Skręciłam w wąską alejkę mijając jakieś dwie wytapetowane
dziewczyny.
Tylko spokojnie…
Ludzie nie gryzą bez powodu. Nie możesz bać się ludzi.
Pędziłam, czując wiatr we włosach. Normalnie to bym się nie
przejęła tym, że w brązową szopę, którą inni zwykli nazywać fryzurą, wplątały
mi się liście, ale jak to mówią „najważniejsze pierwsze wrażenie”. Wyhamowałam
gwałtownie przed bramą szkoły i sięgnęłam do torby po szczotkę. Z niepewnością
obrzuciłam spojrzeniem ogromne, czerwone mury budynku.
Masywne wrota otwierały widok na wielobarwny ogród.
Starannie wypielęgnowana trawa błyszczała w świetle nieśmiało wychylających się
zza chmur promieni, w kolorowych kwiatach brzęczały owady, a wijące się
wszędzie ścieżki wysypane trzeszczącym żwirem wykazywały wieloletni stan
użytkowania. W potężnych oknach można było dojrzeć skrawki korytarzy.
Przyjrzałam się dokładniej akademii i z podziwem zatrzymałam wzrok na cegłach.
Wydawały się patrzeć na mnie srogo i krytykować mój zaniedbany mundurek. Miałam
wrażenie, że wystarczy ich dotknąć, a one ożyją i wciągną mnie gdzieś w
przeszłość wspominając powstanie szkoły. Szczerze? Wolałam nie ryzykować.
Powoli wkroczyłam na teren potężnej King Arthur’s Private
School. Otoczona cieniem rozłożystych drzew, szłam nieśmiało rozglądając się po
okolicy. Wszystko robiło niesamowite wrażenie, a ja stopniowo traciłam pewność
siebie. Czułam się jak Calineczka. Cały ten ogrom mnie przytłaczał. Wyobraziłam
sobie, że jestem mrówką, która wolno wspina się na szczyt mrowiska, by w końcu osiąść
bezpiecznie w środku. A potem moje dziwne myśli przerwał donośny dźwięk
szkolnego hymnu. Potrząsnęłam gwałtownie głową czując jak serce zwiększa tempo
bicia. Rozpoczęłam szaleńczy bieg do wejścia. Z rowerem u boku nie było to
takie proste, ale nie chciałam bezcześcić jakiegoś regulaminu zakazującego
jazdy na terenie szkoły, więc po prostu gnałam przed siebie jak wariatka.
Prędko zatrzymałam pojazd przy stojaku i przypięłam go łańcuchem. Liczyłam na
to, że nie jest jeszcze za późno, że wejdę cicho do sali i pozostanę
niezauważona aż do końca uroczystości. Szkoda tylko, że to zawsze ja muszę mieć
takiego pecha. Nacisnęłam złotą klamkę i wślizgnęłam się na korytarz. Widok był
tak oszałamiający, że na chwilę przystanęłam z trudem łapiąc oddech i wpatrując
się w zaczarowane wnętrze. Wersal? Nie, to było coś zdecydowanie
cudowniejszego. Rzeźbione poręcze, marmurowe schody, niesamowite obrazy… Pejzaż
nie do opisania. Wykonałam nieśmiały krok czując się jak nieproszony gość w
domu króla. W sumie… Zgadzałoby się. Bardzo cicho przemieszczałam się za głosem
magnetofonu. Nie chciałam zaburzyć spokoju dworzan, będących może właśnie w
trakcie uroczystego śniadania. Gdy w końcu zbliżyłam się do potężnych, białych
drzwi poczułam jak moje serce powoli zwalnia. I właśnie wtedy to się stało.
Nagły przypływ adrenaliny kazał mi wbiec do pomieszczenia i zacząć tańczyć.
Ludzie, jak ja się cieszyłam, że ktoś mnie wtedy powstrzymał! No… Dopóki nie
zobaczyłam kto to.
James. James Lucas Price. Najgorszy chłopak na jakiego może
natknąć się rozkojarzona siedemnastolatka. Tych czarnych, gęstych loków nie da
się pomylić z żadnymi innymi. Szelmowski uśmiech, który rozdaje dla pozoru
zmylił już niejedną łatwowierną dziewczynę. Niesamowicie niebieskie oczy
urzekają każdą. Wystarczy tylko, że przypadkowo spojrzysz w te tęczówki, a on złapie
cię w swoje sidła i wciągnie na samo dno oceanu. Przebiegły dzieciak z dość
bogatej rodziny. Najbardziej wredne stworzenie pełzające po tej planecie. Tak,
to on. Słodki nastolatek z uroczą facjatką kryjącą pod spodem wrodzone zło.
Chłopczyk, który w drugiej klasie podstawówki zabierał mi kredki i przyklejał
gumę do żucia do moich włosów, stał właśnie przede mną. Właśnie w tej chwili
kiedy zamierzałam zrobić z siebie wariatkę, nieświadomie ratował mi tyłek przed
upokorzeniem, które ciągnęłoby się za mną przez kolejne lata. James. James
Lucas Price. Facet, któremu randki nie odmówiła jeszcze żadna nastolatka
stąpająca po tej planecie. Żadna, nie licząc Mary Lung, którą poprosił o to w
wieku 5 lat… i mnie.
Poczułam jego ciepłą dłoń na moim ramieniu i obróciłam się
przodem do chłopaka. Był parę centymetrów wyższy ode mnie. Zupełnie nie tak,
jak było w podstawówce. Przyglądał mi się przez dłuższą chwilę z
zainteresowaniem. Trwało to może parę minut, ale równie dobrze mogło to być
kilka sekund. Jego wzrok tak właśnie działał. Nie wiadomo jak trafiał w
najczulszy punkt i uwodził wszystkie dziewczyny. Nie chciałam być jedną z nich.
Powoli zaczęłam liczyć swoje niespokojne oddechy. Między nami było zaledwie
parę centymetrów. Po pewnym czasie dojrzałam na jego twarzy grymas zaskoczenia,
ciekawości i żalu. Uśmiechnął się jednak w ten sam sposób co zawsze i zdjął
swoją rękę z mojego barku.
- Alice? – zapytał unosząc brwi do góry, jakby odpowiedź
była oczywista – Co ty tu robisz?
Zagryzłam wargę i skierowałam zażenowane spojrzenie na swoje
buty.
- Uczę się.
Usłyszałam jego perlisty śmiech, a po plecach przeszły mi
ciarki. Nienawidziłam tego odgłosu.
- Pytałem się co robisz TU. Po twoim mundurku łatwo się
domyślić, że jesteś uczennicą.
Spojrzałam na niego ponownie, nie mogąc wybadać czy żartuje
sobie szczerze, czy to kolejna pułapka zastawiona by znęcać się nad swoją
ofiarą. Swoją drogą, to bardzo ciekawe porównanie.
- Nie powinno cię tu być – burknął ściągając brwi.
- Zabronisz mi? – spytałam buntowniczo – A może to kolejny
podstęp? Tak jak wtedy, gdy wpuściłeś mnie do biblioteki zakażonej perfumami
śmierdziela Barney’a i zgoniłeś wszystko na mnie?
- Oj tak, to był dobry żart – uśmiechnął się sam do siebie.
- Dobry żart? – prychnęłam – Przez tydzień pomagałam
odświeżać księgarnię, nie wspominając o tym jak pachnęłam!
- Serio będziesz mi to teraz wypominać? – spytał przysuwając
się bliżej mnie – A pamiętasz może, kto zwalił na mnie podsunięcie pinezki
nauczycielowi od matmy? O mało mnie nie oblał. Mogłem nie przejść do następnej
klasy.
- To była tylko zemsta. Ja nie zrobiłabym nigdy czegoś tak
nierozważnego. Ktoś mnie wyręczył i chwała mu za to.
- No tak, zapomniałem. To ty zawsze pilnowałaś się
wszystkich nauczycieli, chodziłaś grzecznie w rządku, nigdy nie żułaś gumy na
lekcji…
- PRZEZ CIEBIE MUSIAŁAM ŚCIĄĆ WŁOSY DO RAMION! Czy wiesz jak
długo rosną takie grube włosy?!
- To nie moja wina, że siedziałaś przede mną.
- Czyli nie twoją winą jest też to, że cztery razy musiałam
prać mundurek by zmyć żabi śluz z kamizelki? Nie twoją winą jest to, że
flamingi w zoo zabrały mi jednego buta i na pewno nie ty zepsułeś mój plakat o
schronisku dla zwierząt, który wisiał na korytarzu, tak?
- Sama mi to przyznałaś – westchnął cicho spoglądając w moje
oczy – Ale… Lubiłem ci dokuczać.
Głupie, niebieskie
ogniki.
Chciałam odejść, ale coś mnie zatrzymało. Wzięłam głęboki
oddech i wyszeptałam:
- To w takim razie dlaczego chciałeś w szóstej klasie iść ze
mną do kina?
Zapadła grobowa cisza. Nie patrzyłam na niego, ale czułam,
że coś jest nie tak. Automatycznie spłonęłam rumieńcem. Czemu nie odpowiada? Co mu zabrało tyle czasu? Stał milimetr ode
mnie, ale nie poruszał się, mięsnie miał napięte. Niepewnie uniosłam wzrok i
mnie również zatkało. Setki par oczu wgapiały się w nas z zaciekawieniem.
Gdzieniegdzie dało się słyszeć śmiech i ciche pomrukiwanie. Miałam ochotę
zwiać. Miałam ochotę uciec, zaszyć się w swoim starym pokoju i nie wychodzić z
niego nigdy, nigdy więcej. Za białymi drzwiami, przy których staliśmy mieściła
się mała salka z wieloma parami krzeseł. Przy mównicy stał dyrektor szkoły i z
rozczarowaniem spoglądał na Jamesa. „Nie powinno cię tu być”. Tak,
zdecydowanie. Staliśmy na widoku, niemal stykając się nosami przed radą
pedagogiczną i wszystkimi uczniami. Idealne rozpoczęcie roku.
- A oto i przedstawiciel samorządu uczniowskiego i… jego
dziewczyna, której oczekiwaliśmy od wczoraj – burknął jakiś starszy mężczyzna
stojący z boku.
Brunet poruszył się wolno i obrzucił mnie krótkim
spojrzeniem. Była w nim złość, srogość, ale jednocześnie przerażenie. Zdawał
się mówić „Zrób coś głupiego, a ukręcę ci łeb”. A potem znowu w jego tęczówkach
zabłysła ta sama radość, a szeroki uśmiech wstąpił na jego twarz. Objął mnie ramieniem
okręcając przodem do wszystkich i zaśmiał się.
- Dziękujemy panu Cutberry za ponowną zapowiedź. Nie było to
konieczne – dodał szepcząc na tyle głośno, by wszyscy usłyszeli. Po sali
poniósł się śmiech – Niestety stawia nas pan w niekorzystnym świetle, co
uwłacza mojej osobie. Nie wszyscy z was może wiedzą, ale nie chodzę na randki w
pierwszej sekundzie spotkania. Ewentualnie w drugiej.
Nie mogłam uwierzyć w to z jakim spokojem i łatwością
przychodziło mu wymyślanie tej banalnej przemowy. Niezauważalnie przesuwaliśmy
się w przód, sunąc przed tłumem uczniów.
- Niestety, o ludzie, powtarzam, niestety nie
zdążyłem umówić się jeszcze z tą uroczą panią. Ale kto wie? Bliższy kontakt
zawdzięczam tylko i wyłącznie temu, że rozkojarzona niesamowitą przemową dyrektora,
którą podsłuchiwała pod drzwiami, zagapiła się, a potem jak gdyby nigdy nic
wpadła na mnie. Gdy otworzyły się drzwi, dopiero co pomagałem jej wstać. Nie
doszukujcie się w tym żadnej sensacji, to nie jest High School Musical, by
wiecznie żyć w beztrosce, przejmując się wszystkimi naokoło tylko nie sobą. To
jest King Arthur’s Private School. Szkoła na poziomie. Akademia, która
zaszczyciła nas tym, że wpuściła nas w swoje progi. Uczelnia, z której wywodzą
się najwięksi i najbardziej szanowani naukowcy jakich poznała Wielka Brytania,
a może i nawet cały świat. Jesteśmy tu, bo nie jesteśmy tacy jak wszyscy. Widzę
wśród was wiele odmiennych karnacji, słyszę rozmaite akcenty. Wiecie co to
znaczy? Trafiliśmy tutaj, do miejsca, w którym rodzą się artyści, do miejsca,
gdzie szansa na dostanie się wynosi 1 do milionów tysięcy. Milionów tysięcy
takich samych ludzi jak my. A czasem nawet i lepszych. A jednak… Jesteśmy tu.
Musimy to docenić.
Jako przedstawiciel życzę wam samych sukcesów w nowym roku
szkolnym, bla bla bla. Pamiętajcie żeby zawsze zostawiać porządek w swoich
pokojach przed wyjściem na lekcje i tak dalej, i tak dalej. Nasz kochany,
szkolny stróż prosił mnie jeszcze bym wam o czymś przypomniał… Ale zapomniałem
o czym miałem pamiętać – wzruszył bezradnie ramionami rozkładając ręce –
Wszystkiego najlepszego na nowy rok!
Po sali rozległy się gromkie brawa, a James zeskoczył z
podestu nawet nie zaszczycając mnie spojrzeniem. Nie zauważyłam kiedy
odprowadził mnie do rzędu moich rówieśników i posadził na krześle. Nie
zauważyłam kiedy tłum uczniów przestał się we mnie wpatrywać i jak zaczarowany
wodził wzrokiem za brunetem.
On definitywnie
powinien być przewodniczącym – pomyślałam oddychając z ulgą.
Powoli się rozluźniałam. Chłopak, który był moim wrogiem od
piaskownicy, właśnie uratował mi skórę. Po raz drugi w ciągu zaledwie 10 minut…
Chyba wypadałoby kupić
mu czekoladę.
Na dłuższą chwilę się wyłączyłam. Stopniowo uspokajałam
oddech i przywracałam mojej twarzy naturalny, promienny wygląd. Starałam się
nie wyróżniać i pozostać w cieniu. Gdy wszyscy ponownie zaczęli klaskać,
zorientowałam się, że dyrektor skończył przemawiać i można już bezpiecznie
wstać i opuścić pomieszczenie. Obrzuciłam wzrokiem moją grupę wiekową. Paczka
siedemnastolatków, z czego jeden był bardziej elegancki od drugiego dumnie
niosła głowy przyglądając się jakiejś blondynce przed nimi. Spojrzałam na moją
lekko różową koszulę i zaklęłam w duchu.
Skąd mi przyszło do
głowy, że będę tu pasować?
Szereg uczniów ruszył do przodu. Gapiłam się prosto przed
siebie, gdy nagle poczułam, że ktoś mnie ciągnie za łokieć. Spojrzałam w prawo.
Roześmiana dziewczyna w złotych włosach przyglądała mi się badawczo.
- Jesteś Alice, tak? Ta, której ojciec zadzwonił w nocy, że
przyjedzie rano i że popołudniu przywiezie jej rzeczy? – uśmiechnęła się –
Jestem Lea. Opiekunka twojego piętra. Traktuj mnie jak siostrę lub dobrą
przyjaciółkę. Nie masz chyba jeszcze klucza do pokoju?
Pokręciłam wolno głową.
- Spokojnie. Idź pod 67 w internacie, ogarnij się trochę, a
za pół godziny spotkamy się na dziedzińcu, w porządku?
Przytaknęłam. Kobieta wyszczerzyła zęby i pobiegła do przodu
krzycząc coś o graniu w siatkówkę. Westchnęłam cicho.
Wspaniale, żebym
jeszcze tylko wiedziała gdzie jest internat.
Powlekłam się za tłumem rozgadanych uczniów. Jeden
przekrzykiwał drugiego, tak, że nic nie można było zrozumieć. Z braku
jakiegokolwiek towarzystwa zaczęłam przyglądać się sufitowi. Gdy jednak
przypomniałam sobie jak w pierwszej klasie podstawówki walnęłam głową w ścianę
czyniąc to samo, spuściłam wzrok. O dziwo, napotkałam czyjeś spojrzenie. Nieduże,
skośne, ciemne oczy przypatrywały mi się uważnie i ze współczuciem. Dziewczyna
była trochę wyższa ode mnie i miała czarne włosy upięte w wysokiego koka. Na
pewno nie była z Anglii, ale nie wyglądała też na Japonkę. Ściągnęłam brwi w
pytającym geście po czym uśmiechnęłam się nieśmiało. Nastolatka kiwnęła do mnie
głową i ruszyła dalej.
Wow, jedna, nowa,
niema znajomość. Robimy postępy – pomyślałam docierając przed kolejny
ogromny budynek.
Internat nie był aż tak okazały jak sama szkoła, ale
cieszyło mnie to. Nie musiałam czuć się jak słoń w składzie porcelany.
Wiedziałam, że kompletnie nie pasowałam do królewskiego klimatu. Podążyłam za
małą grupką wspinającą się po schodach z czarną poręczą. Na każdym kolejnym
piętrze zatrzymywałam się by obejrzeć numerację. Miałam dobrą kondycję, więc
gdy dotarłam na trzecie piętro nie czułam się ani trochę zmęczona. Nieśmiało
zbliżałam się do drewnianych drzwi, starając się poczynić jak najmniej hałasu,
co było kompletną głupotą w zapełnionym rozgadanymi dzieciakami korytarzu. Gdy
wreszcie stanęłam przed pokojem 67, serce zaczęło mi walić.
Będę miała
współlokatorkę. Najważniejsze jest pierwsze wrażenie – pomyślałam pukając
cicho i naciskając klamkę.
- Cześć, jestem… AUĆ! – krzyknęłam wpadając na metalowy
wieszak i lądując z nim na podłodze. Z drzwi po lewo wysunęła się niewysoka
szatynka w zwiewnej, białej sukience. Była niższa ode mnie (a to cud!) i
wyglądała dość sympatycznie. Obrzuciła mnie zaciekawionym spojrzeniem zza
okularów kujonek, po czym zakryła usta dłonią.
- Strasznie cię przepraszam! Zapomniałam przestawić go z
powrotem na miejsce jak tu przyszłam! Do tej pory nie mogę się odnaleźć –
powiedziała kucając i pomagając mi wstać.
- Nic nie szkodzi. Nie pierwszy raz będę miała siniaka na
nodze – uśmiechnęłam się podnosząc rozwidlony stojak i stawiając go w drugim
kącie – Jestem Alice Isabel Rain – dodałam wyciągając do niej dłoń.
- Dominika Marie Larrson.
- Dominika? – spytałam unosząc brwi – Nie jesteś stąd,
prawda?
- Nieee… Tak się składa, że przywiało mnie aż z Polski –
uniosła kąciki warg i ruszyła w prawo otwierając mi drzwi sypialni – A ty skąd
jesteś?
- Oxford. To nie aż tak daleko.
Podeszłam do zdobionego, miękkiego łóżka i opadłam na nie z
wytchnieniem. Biel ścian była przytłaczająca. Miałam ochotę zaraz porozwieszać
tam jakieś plakaty bądź inne głupoty, ale obecnie nie miałam ze sobą walizek.
- To ty wpadłaś wtedy na Jamesa przed salą? – odezwała się
nagle, a ja poczułam mrowienie w karku.
- Eee… Tak, ja… Zasłuchałam się i… Ten…
- Spoko, nie tłumacz się – uśmiechnęła się – Chyba jako
jedyna nie kupiłam tej historyjki.
- Niestety myślę, że znalazłoby się jeszcze parę osób –
zachichotałam – James na szczęście umie w miarę przekonująco kłamać.
- Wybawił cię z kłopotów. Myślę, że nie miał żadnych złych
zamiarów.
- Zdziwiłabyś się jaki jest naprawdę – mruknęłam.
- To znaczy?
- Opowiem ci może kiedy indziej. Nie chcę zaczynać
znajomości od nagadywania na reprezentanta samorządu.
Leżałyśmy dłużej w ciszy. Co jakiś czas tylko zadawałyśmy
sobie pojedyncze pytania. Dominika poradziła mi jak sprawić by różowa bluzka
znowu stała się biała. Zza okien dochodził nas świergot ptaków i krzyki
uczniów. Promienie słońca ładnie oświetlały nasz pokój. To aż dziwne, bo w
Londynie nigdy nie było tak pięknej pogody. Po chwili doszło nas ciche pukanie
i do pokoju weszła Lea.
- Idziecie, dziewczyny? – uśmiechnęła się otwierając drzwi
na oścież – Na dziedzińcu wręczę wam plany lekcji, a potem możemy zagrać w
piłkę.
Niechętnie zwlekłyśmy się z łóżek.
* * *
- Angielski, język obcy, sztuka, fizyka, rozszerzona chemia,
rozszerzona biologia i teatr… Bardziej męczącego zestawienia na pierwszy dzień
nie mogli wymyślić – bąknęła Dominika wlekąc się z torbą pod salę.
Byłyśmy zapisane do jednej grupy, co przyjęłam z ogromną
ulgą. Tylko zajęcia rozszerzone miałyśmy z zupełnie innej beczki, ale dało się
przeżyć. Tata zdążył przywieźć mi wszystkie rzeczy na czas, ale i tak nie
miałam chwili na rozpakowanie się. Biegłam w moim kolorowym mundurku, w zębach
trzymając torbę i zapinając ją pospiesznie.
- Nje naszekaj, nie jeszt żnowu aż tak śle – wymamrotałam
mocując się z zamkiem.
Sala anglojęzyczna stała przed nami otworem. Do środka
zlewali się uczniowie z naszego rocznika, którzy akurat teraz mieli w planie język,
by zająć najbardziej pasujące im miejsca.
W końcu poznam moją klasę
– westchnęłam w myślach i przekroczyłam próg pomieszczenia.
Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to ogromne, okno z
pozłacaną ramą tuż przy biurku profesora. Widok był urzekający. Piękna aleja
dębowa rozciągająca się tuż przy małym jeziorze, a zaraz za nią ogród różany.
Poczułam jak serce wali mi w piersi.
Muszę to
sfotografować.
- Panno Rain – usłyszałam sympatyczny dorosły głos tuż
przede mną – Czy mogłaby panienka w końcu zająć miejsce? Zaraz zaczynamy.
Niechętnie oderwałam wzrok od cudownego pejzażu i zerknęłam
na nauczyciela. Był to przystojny brunet wcale nie wyglądający na jakiegoś
nauczyciela. Uśmiechnął się do mnie poczym surowo zmierzył wzrokiem mój
różowawy mundurek. Pokryłam się lekkim rumieńcem i ruszyłam szybko w stronę
pierwszej lepszej ławki. Opadłam wzdychając głęboko. W myślach policzyłam do
dziesięciu po czym z nerwów zaczęłam skrobać paznokciami ławkę.
- Będziesz potem za
to płacić? – usłyszałam roześmiany chłopięcy głos.
Obróciłam głowę w prawo i od raz spuściłam wzrok.
Pierwszy dzień szkoły,
pierwsze spóźnienie, pierwszy nauczyciel chyba za mną nie przepada i na
pierwszej lekcji usiadłam z jednym z najładniejszych chłopaków, jakie moje oczy
widziały, drapiąc deskę. Genialnie.
- A co, dostanę szlaban za niszczenie mienia szkolnego? –
szepnęłam zza kurtyny włosów wywołując śmiech u nastolatka.
Miał ciemne, krótkie włosy i niesamowicie brązowe oczy.
Kiedy się śmiał pokazywał rząd równych, białych zębów, za które niejeden aktor
oddałby miliony.
- Myślałem bardziej o manicure… - wyszczerzył się – Jestem Thomas.
- Alice – pisnęłam zsuwając się coraz niżej na krześle,
jakby to miało pomóc ukryć mi mój wstyd. Chłopak jakby wcale tego nie zauważał.
Podrapał się ołówkiem po skroni jakby nad czymś gorączkowo myślał, otworzył
usta żeby coś powiedzieć, a potem zaśmiał się i odwrócił w stronę tablicy. I
tyle z nim rozmawiałam.
Lekcja przebiegła dość ciekawie. Profesor przedstawił się
jako pan Leaser. Gdy wymawiał swoje nazwisko grupka dziewczyn siedzących pod
ścianą zachichotała, ktoś prychnął, a jeden z chłopaków splunął z rurki aż pod
tablicę. Nauczyciel zignorował to. Opisał jak będą przebiegały lekcje, wyjaśnił
czym dokładnie będziemy się zajmować i na co będzie zwracał uwagę oceniając
nasze prace. Potem rzucił jakiś żart o włóczędze poszukującym ananasa, co
grupka wielbicielek przyjęła z ogromną aprobatą. Powoli zaczynało mnie to już
wkurzać. Okej, facet miał te swoje oczy, ciało pływaka i równie dobrze mógłby
robić za modela, ale bez przesady, nie? Po dłuższej chwili, w której profesor
zaskarbiał sobie sympatię rozchichotanych nastolatek, odwróciłam wzrok.
Postanowiłam przyjrzeć się uważniej całej mojej grupie. Wpatrywałam się w
każdego dokładnie, starając się ich wybadać. Dominika dosiadła się do jakiegoś
blondyna o niebieskich oczach, rozzłoszczona rudowłosa dziewczyna tupała głośno
nogą w posadzkę, a jakaś nastolatka z brązowymi falami na głowie przyklejała
gumę do ławki. Tuż za nią urzędował James. Zacisnęłam mocno żeby i syknęłam
cicho:
- Co ten debil tutaj robi?
Thomas szturchnął mnie w ramię i uniósł pytająco brwi.
- Nieważne.
Westchnęłam cicho ponownie przenosząc wzrok na nauczyciela,
który śmiał się teraz podając nam przykłady najgłupszych wpadek na dyktandach.
Poczułam, że robi mi się słabo, kiedy zadzwonił dzwonek. Czym prędzej wrzuciłam
swoje książki do torby i zerwałam się by wyjść. Z moim szczęściem musiałam
jednak na kogoś wlecieć, wylądować na podłodze i dostać po twarzy sokiem z
czarnej porzeczki.
- Łamaga – zachichotał brunet i pomógł mi podnieść się z
podłogi.
Pod wpływem jego dotyku po plecach przeszły mi ciarki.
Spojrzałam na dziewczynę, która z grymasem współczucia i lekkiego rozbawienia
wpatrywała się w moją brudną twarz. Miała blond włosy i dość sympatyczne rysy
twarzy. Sięgnęła do torby po haftowaną chustkę i dała mi ją.
- Proszę, tylko następnym razem uważaj na siebie – puściła mi
oczko i wyszła z klasy.
Przycisnęłam miękki materiał do twarzy i przyjrzałam się
odciskowi, który na nim pozostawiłam.
- Będę musiała to wyprać – zaśmiałam się oglądając za
nastolatką, ale jej już nie było.
Zerknęłam ponownie na wyszywaną chustkę z napisem i
westchnęłam cicho.
„Kochanej Sophie, Emily”.
* * *
PS. Przeglądając stary notes znalazłam taki mało ważny rysunek z pierwszej klasy, który może pomoże wam wyobrazić sobie jakie mam stosunki z Jamesem. Oto on:
~ Alice .
~ ~ ~
Taratatatatatatataaaa!! Dodałam, w końcu *wzdycha*. Mam nadzieję, że chociaż trochę wam się spodoba ^^
Ach, wreszcie wyszło słońce, yeeeey!
Liczę na w miarę pozytywne komentarze ;> Dopiero zaczynamy pisać, a więc...
No, dobra, nie przeciągając.
MASY, MASY WENY dla Clar, która jest następna w kolejce :3
Pozdrawiam!
- Kath .
WOHO !!! jestem pierwsza pierwsza<3
OdpowiedzUsuńJaram się tym rozdziałem jak mrówkojad grubą mrówką *o*
Urzekł mnie ten rysunek <3
To tak rozdział meegaa ;3
ej nie ma to jak spotkac znienawidzonego kolege z podstawówki ♥
Zna już mojego [jaram sie jeszcze bardziej niż loganem i kendalem]
To tego no ja komentuję krótko bo mam downa
Pozdrawiam
Rexi <33
A więc *ekhem* Zebrałam się, żeby choć tutaj skomentować *dumna*
OdpowiedzUsuńPo pierwsze, jeszcze nie do rozdziału (który jak już Ci, Kath, pisałam jest cudny jak zawsze) - kocham naszą playlistę *.*
A teraz już zajmę się Twoim niesamowicie zachwycającym i ze 100 razy lepszym od mojego rozdziałem. *ekhem*
Zacznę od tego, że możesz się spodziewać, że Domi zachwyci się Mongoose'em ;P
Miałam ciarrrry jak czytałam gadkę Jamesa. Polubiłam gościa. Teraz już nie tylko jako Dominika xD Jest tak pewien siebie... "find nobody else like me" - tak a propos xD
Nie masz pojęcia jak się cieszę, że Alice i Dominika są razem w pokoju. Czuję, że bez problemu się dogadają ;D A wejście do pokoju - miszczostwo! Domi jest zdecydowanie zdolna do zostawienia wieszaka w przejściu *dziki śmiech*
Hahaha a angielski i Leaser wywołujący chichoty uczennic - geniusz ;*
Wgl strasznie zazdroszczę Ci tego, że z taką łatwością korzystasz z naszych postaci... To znaczy, że po opisie potrafisz tak trafnie je wykorzystać w historii ;*
Podsumowując...
Czy muszę mówić coś poza tym, że chciałabym pisać tak cudnie?
Buziaaaale ;*
Cupcake.
Roztrzepana dziewczyna z burzą loków - like it!
OdpowiedzUsuńWielkie wejście na rozpoczęcie roku - like it!
James - like it very much! #TeamJames
Ogólnie bardzo fajny rozdział. Szybko i przyjemnie się czyta :)
Wgl bardzo podoba mi się to, że każda z was pisze rozdział z innej perspektywy!
Także czekam na ciąg dalszy :)
xxPaula (http://different-stories-blog.blogspot.com/)