środa, 31 lipca 2013

Rozdział Trzeci - Sophie.

-Spaaaaaać - powiedziałam tak sennie jak to tylko możliwe, jednak starałam się, żeby przypadkiem nie ziewnąć na pół szkoły. Nie mogę uwierzyć że jest 10 rano i minęła dopiero pierwsza lekcja w nowym roku szkolnym, a ja już jestem zmęczona. Chociaż znając mnie, równie dobrze mogę być wciąż zmęczona.
Stałam przy całkiem sporych szafkach. Otworzyłam moją szafkę i spojrzałam na plan, który przykleiłam sobie do wewnętrznej strony drzwiczek.
Francuski. Zaczęłam przeszukiwać torbę i szafkę w poszukiwaniu książki.
-Gdzie ty się do cholery ukryłaś - mruknęłam do siebie lekko zdenerwowana.
Mijały kolejne minuty a ja nie mogłam znaleźć tej głupiej książki. Spojrzałam na wyświetlacz telefonu, miałam jeszcze sześć minut. Jak się pospieszę to zdążę pobiec do pokoju i wrócić na lekcje. Rzuciłam torbę do szafki i trzasnęłam drzwiczkami.
Rzuciłam się do szaleńczego biegu po książkę. Mijały sekundy a ja biegłam coraz szybciej i szybciej.
W mojej głowie przewijała się ciągle tylko jedna myśl "Żeby zdążyć przed dzwonkiem". Ale to nie tak ze mi zależy na lekcji, chociaż francuski jest jednym z moich rodowitych języków i nigdy nie miałam z nim problemu, kiedyś zajęcia z tego języka były jednymi z ulubionych, ale nie, teraz chodziło o to żeby zająć sobie dobre miejsce. Nie chce siedzieć w pierwszej czy drugiej ławce. Co to to nie. Dlatego teraz biegłam tak szybko jak nigdy. Chyba nawet gdyby goniła mnie policja to biegłabym wolniej.
-Dobra jestem w internacie, to teraz do pokoju - mruknęłam do siebie.
Powoli się męczyłam. Na szczęście byłam już pod moim pokojem z numerem 75.
Sięgnęłam do kieszeni po klucze i po chwili otworzyłam drzwi.
Nie miałam czasu przyglądać się kolejny raz mojemu pokojowi. Zerknęłam tylko na moją ukochaną pandę - Tini. Tak słodko spała. Niestety nie mogłam dłużej na nią patrzeć, bo pewnie zaraz spóźnię się na lekcję...
Przetrząsnęłam szafki, walizki, półki, a książki jak nie było tak niema! To są chyba jakieś kpiny!
Z bezradności rzuciłam się na łóżko i poczułam coś bardzo twardego pod kołdrą.
Zeskoczyłam z łózka jakby mnie paliło i szybko odkryłam kołdrę i zobaczyłam moje aktualne zbawienie - książkę. Spojrzałam ponownie na wyświetlacz telefonu. Trzy minuty do dzwonka.
-3...2...1... Gotowi do startu.... Start - pomyślałam i automatycznie się uśmiechnęłam. Byłam już za zamkniętymi drzwiami mojego pokoju, kilka sekund później zbiegałam po schodach i wtedy usłyszałam  za moimi plecami zdanie, którego obawiałam się najbardziej.
-Można wiedzieć co pani tutaj robi - zapytał ze stoickim spokojem, mój "ukochany" stróż. Odwróciłam się na pięcie i spojrzałam na pana Cutberry.
-Mieszkam - odpowiedziałam bez zastanowienia. Mężczyzna spojrzał na mnie z gniewem.
-Dobrze pani wie o co mi chodzi - powiedział. Pewnie, że wiedziałam!
-Zapomniałam książki do francuskiego, mogę już iść, zaraz zaczynam lekcję - powiedziałam, lekko zirytowana.
-Idź, a jak wrócisz umyjesz podłogę - powiedział, machając mi zielona szczoteczką do zębów przed nosem.
-Ale Michael mył już podłogę, nie mogę dostać innej kary - zapytałam, chociaż wiedziałam, ze ze stróżem się nie dyskutuje.
-Rozumiem, że wolisz myć toalety - uśmiechnął się szyderczo. Przewróciłam oczami.
-Niech będzie już ta podłoga - powiedziałam - mogę już iść - zapytałam. Zostało mi półtorej minuty. Mężczyzna kiwną głową a ja znowu ruszyłam do "biegu o życie" chociaż może w moim przypadku był to "bieg o ławkę"
-Jeszcze tylko kilka metrów, kilka metrów - powtarzałam sobie w myślach.
                                                                   •••
Znowu stałam pod moją szafką. Zdążyłam. Miałam ochotę krzyknąć z radości. Moja czarna torba spoczywała na moim ramieniu, tym razem, już ze wszystkimi potrzebnymi podręcznikami, zeszytami i innymi przyborami. Zamknęłam, tym razem powoli, moją bordową szafkę i ruszyłam za innymi uczniami zmierzającymi do klasy. Bez większych przeszkód usiadłam w jednej z ostatnich ławek. Podniosłam torbę i zaczęłam wyciągać potrzebne rzeczy.
-Witam was. Jaqueline Tussaud i będę was uczyć francuskiego - przedstawiła się dość niska i wychudzona kobieta. - Proszę was żebyście zwracali się do mnie Madame - dodała.
-Jakie wymagania - szepnął ktoś ironicznie i na tyle głośno, żeby wszyscy usłyszeli. Kilka osób się zaśmiało.
Przewróciłam oczami.
-Raz w semestrze będą organizowane konkursy, w których możecie się wykazać i zdobyć dodatkowe oceny. Co tydzień będę robiła kartkówki ze słówek znajdujących się na końcu książki - gdy wypowiedziała te słowa, wszyscy zaczęli rozglądać się po klasie. -Wiem, że to nie jest powód do szczęścia, ale kiedyś mi za to podziękujecie - powiedziała i uśmiechnęła się.
-Czy ktoś ma jakieś pytania - zapytała. Po chwili ciszy dodała - Widzę że nie. W takim razie przechodzimy do tematu.
                                                                       •••
-Ostatnie zajęcia i koniec na dzisiaj - pomyślałam. Skierowałam się do sali teatralnej.
Było to pomieszczenie całkiem dużych rozmiarów. Na tyłach znajdowała się scena a przed nią różne meble do siedzenia: pufy, kanapy, fotele. Nie wiem czemu ale pomieszczenie kojarzyło mi się z pokojem wspólnym któregoś domu w Hogwarcie.  Zasiadłam na jednej z puf. Zauważyłam, że dziewczyna, którą oblałam sokiem, siedziała na kanapie, która znajdowała się niedaleko mojego siedzenia, z jakąś dziewczyną, która też najprawdopodobniej była nowa bo jej nie kojarzyłam. Wydawały się całkiem przyjazne. Sayuri i Marina siedziały na fotelach. Czytały książki, których tytułów, nie mogłam dostrzec. Zauważyłam chłopaków. Wyglądali jakby coś knuli, wszyscy siedzieli blisko siebie.
-Cześć dzieciaki - powiedział nauczyciel angielskiego, pan Leaser. Kilka dziewczyn zachichotało. Aż mnie głowa bolała od ich chichotów, serio ile można. To tylko nauczyciel! -Jak już pewnie się domyśliliście, będę zajmował się teatrem. To będą luźne zajęcia, ale i tak wymagam od was zaangażowania. Zrozumiano - zapytał. Prawie wszyscy pokiwali głowami. -To dobrze. Na początek przygotowałem dla was proste ćwiczenie - powiedział. Super pierwsze zajęcia i już daje nam jakieś ćwiczenia. Może od razu karze nam napisać sztukę?  -Drogą losowania zostaniecie dobrani w mieszane pary. Waszym zadaniem będzie napisanie, krótkiej jedno-aktowej sztuki - dodał.
Serio? Chyba gorzej być nie mogło
-Jakieś pytania - zapytał z uśmiechem. Marina podniosła rękę.
-A co z tematem - zapytała.
-No tak na śmierć zapomniałem. Każda para ma napisać romans  - powiedział i wtedy po klasie rozniosły się jęki niezadowolenia. Sama byłam bardzo niezadowolona. - Ale uwaga. Do waszych romansów możecie dodać co chcecie. Komedie, tragedie, horrory, fantasty, musicale . Liczę na waszą kreatywność - powiedział i znowu się uśmiechnął.  -Czas na losowanie - powiedział i pokazał nam dwa worki. Jak większość mogła się domyślić w jednym worku były imiona dziewczyn, a w drugim chłopaków.
-Para pierwsza Yvonne Parks i John Winston, proszę żebyście stawali dwójkami. - oznajmił. Zauważyłam jak jakaś blondynka popatrzyła na bruneta. Chyba nie byli zadowoleni z przydziału, jednak według zaleceń nauczyciela, stanęli obok siebie.
-Para druga Dominique Larrson i Michael Sharp - wyda kolejny wyrok p. Leaser. Biedna Domi. Z Michaelam strasznie się pracuje. Niestety w zeszłym roku musiałam z nim pracować w grupie na chemi. Skończyło się tak, ze połowa uczniów była umazana jakąś niewiadomą mieszaniną.
-Para trzecia Sayuri Matokai i Ryuu Yamato- kolejny wyrok, kolejna para. Wyznaczone pary stawały obok siebie. Miałam wrażenie, że zarówno Dominiqe i Say nie miały większych zarzutów do nauczyciela, z powodu przydzielonego partnera. Chociaż może to tylko takie wrażenie?
-Para czwarta Sophie Collins i Shane Clark - powiedział. Przeklęłam pod nosem. Tylko nie to. No ale i tak przecież nie miałam wpływu na los. Blondyn przysunął sobie pufę i usiadł obok mnie.
-Para piąta Alice Rain i James Price - mówił dalej nauczyciel. A więc to Alice oblałam sokiem. Widziałam jak spiorunowała James'a. Chyba tak jak ja nie była zadowolona z partnera.
-Para szósta Marina Fight i Thomas Lawch - nauczyciel ogłosił ostatni werdykt. Chyba obydwoje byli zadowoleni, że trafili na siebie.
-Życzę wam powodzenia. Radze brać się do pracy. Macie tydzień - powiedział. Chyba sobie żartuje! W tydzień mamy napisać jednoaktową sztukę?!
Wstałam, z wygodnej pufy, założyłam torbę na ramię i chciałam wyjść z sali, ale ktoś złapał mnie za nadgarstek.
-Musimy się wziąć do pracy - powiedział posiadacz doskonale znajomego mi głosu. Odwróciłam się w stronę mojego rozmówcy.
-Od kiedy to przejmujesz się zadaniami domowymi - powiedziałam z kpiącym uśmiechem. Wyczuwałam w tym jakiś podstęp. Jednak byłam zbyt zmęczona, żeby to rozszyfrować.
-No dobra nie zależy mi na większości zadań. Ale to mogłoby być całkiem ciekawe - powiedział z tym swoim cudnym uśmiechem. Nie, ja wcale nie myślę, ze uśmiech Shane'a jest cudny... No dobra, może trochę.
-Może i masz rację - powiedziałam.
-To za pół godziny w moim pokoju - zapytał.
-Może być trochę później? Muszę przejść, się z żelkami - powiedziałam i uśmiechnęłam się. Chłopak zrobił to samo. Rok temu chodziłam po internacie i częstowałam wszystkich żelkami. To był mój sposób na poznawanie ludzi. W tym roku zamierzam to powtórzyć. - Chyba, że wyjdę, teraz z Tini, później popracujemy nad tą nieszczęsną sztuką a wieczorem pochodzę, z żelkami - powiedziałam.
-Chyba, że razem pójdziemy na spacer ze zwierzakami i pomyślimy trochę podczas spaceru a w pokoju zabierzemy się za pisanie, ok - zapytał. W sumie to pasował mi ten układ.
-Ok - powiedziałam i posłałam mu uśmiech.
                                                                       •••
-To jest chyba jakiś żart - powiedziałam, gdy zobaczyłam,że Shane trzyma pandę na rękach. On chyba też był zdziwiony. Patrzył co chwile to na mnie to na moją pandę.
-Chyba tak - stwierdził. -Masz już jakiś pomysł na tę sztukę - zapytał, sprytnie zmieniając  temat.
-Jestem za tym, żeby wplątać do naszej sztuki zombie - powiedziałam lekko. Chłopka spojrzał na mnie jak na wariatkę, ale później uśmiechnął się.
-Nie sądziłam, że jakakolwiek dziewczyna może interesować się zombie - odpowiedział, będą w bardzo lekkim szoku.
-Nie jestem typową dziewczyną - powiedziałam trochę ciszej i wzruszyłam ramionami. Blondyn znowu na mnie spojrzał, jakby widział mnie pierwszy raz w życiu.
-Zauważyłem - powiedział tak cicho, żebym nie usłyszała, a jednocześnie na tyle głośno, że mój bardzo dobry słuch to wyłapał. Kiedy skierowałam na niego moje szare oczy, zaczął się poprawiać - W końcu nie każda dziewczyna ma pandę i interesuje się zombie - dodał.
-Po pierwsze, powiedział chłopak, który ma pandę. Po drugie, co w tym dziwnego, że interesuję się zombie - zapytałam trochę zdziwiona. Chociaż, czasami sama się sobie dziwiłam. Owszem dobrze jest się ubrać w jakieś fajne ciuchy i wprawdzie nie wyjdę z domu bez bardzo lekkiego makijażu typu błyszczyk, ale nie spędzam pierdyliona godzin przed lustrem bo jakiś chłopak się do mnie uśmiechnął. Takie zachowanie jest po prostu żałosne.
-To jest właśnie niesamowite. Dobrze jest znać osoby wyjątkowe, a ty z pewnością taka jesteś - powiedział i posłał mi jeden z najpiękniejszych uśmiechów, jakie świat widział.
-Każdy jest na swój sposób wyjątkowy - powiedziałam, odwracając głowę, żeby tylko nie spojrzeć w te jego piękne, niebieskie oczy...
Siedzieliśmy na ławce w parku, nieopodal naszego internatu. Nawet nie zorientowałam się kiedy usiedliśmy, zresztą Shane chyba też nie. Po prostu na niej siedzieliśmy, zerkając na nasze pandy. W końcu Tini podeszła do mnie, wgramoliła  mi się na kolana (co swoją drogą zajęło, jaj kilka dobrych minut) i wtuliła we mnie.
-Chyba musimy już wracać - powiedziałam do blondyna - Ale jak chcesz to zostańcie i później się spotkamy - dodałam i uśmiechnęłam się.
-Nie, chodźmy - powiedział i uśmiechnął się. Wstaliśmy z ławki i wolnym krokiem ruszyliśmy w stronę budynku, w którym mieścił się internat.
-Ok, a co do sztuki - zaczął - Co ty na to żeby opowieść była o dwójce zombie, którzy byli przyjaciółmi, ale później nieświadomie poczuli coś do siebie. Jego przyjaciele mówią mu, że oni nigdy nie będą mogli być razem, a jej przyjaciółki, że są dla siebie stworzeni. Ona z każdym dniem, pomimo tego co mówią przyjaciółki, zaczyna wątpić czy to ma sens. A on, pomimo tego co mówią mu przyjaciele, z każdym dniem coraz bardziej zakochuję się w dziewczynie - powiedział spokojnie.
-Tylko musielibyśmy bardzo ucywilizować nasze zombie - powiedziałam.
-No zdecydowanie, przecież to nie mogą być bezmyślne stwory - odpowiedział.
-No właśnie, ale co do tej historii, ogólnie jest dobrze, ale oboje są zombie... Moglibyśmy wprowadzić jakieś zróżnicowanie ras, przez to będą musieli pokonać więcej przeszkód - powiedziałam i otworzyłam drzwi budynku.
-Może zrezygnujmy z pomysłu zombie, bo trudno będzie wymyślić coś w chociażby dziewięćdziesięciu oryginalnego. Na pewno zahaczylibyśmy o jakąś gra lub film - powiedział. A ja im dłużej się nad tym zastanawiałam tym bardziej stwierdzałam, że Shane ma rację.
-To może tak, zostawiamy twoją wersje, ale popracujemy nad ludzkimi bohaterami - powiedziałam. Byliśmy już na naszym piętrze.
-Chyba rozumiem o co ci chodzi - powiedział z uśmiechem - On może zgrywać chłopaka, który ma wszystko gdzieś, chociaż w środku będzie wrażliwy. Będzie wiedział, że ta dziewczyna to ta jedyna - spojrzałam na niego pytającym wzrokiem - Wybacz, mam zmuszała mnie do oglądania romansideł - wyjawił i przewrócił oczami.
-Współczucie - powiedziałam robiąc teatralną smutną minę - A ona ma problemy emocjonalne, często stara się uciekać od całego świata, bojąc się zaufać komukolwiek. Ale razem będzie im łatwiej - powiedziałam.
-Będą się zmieniać - dokończył chłopak. Nawet nie zorientowałam się, że siedzimy w jego pokoju. Shane tak jak ja mieszkał sam. Wciąż trzymałam na rękach Tini, która nagle bardzo się ożywiła i dołączyła do Alexa. który siedział na balkonie. -Nie uważasz, że nasza sztuka za bardzo zmienia się w książkę? Nie zdążymy tego wszystkiego opisać w jednym akcie.
-Wiesz, że mamy tylko bohaterów? Nie mamy ani miejsca akcji, ani czasu, w którym będzie się wszystko działo - powiedziałam, karcąc się w duchu, za naszą bezmyślność. Spuściłam wzrok na podłogę i mnie olśniło. Muszę. Wyszorować. Podłogę.
-Shane, mam prośbę, mógłbyś przypilnować Tini, mam kare do odwalenia - powiedziałam lekko poddenerwowana.
-No jasne, ale kiedy zdążyłaś złapać karę - zapytał.
-Później ci opowiem, bo zaraz pewnie dostane kare, za nie odbycie kary - powiedziałam z irytacją.
-Ok, leć. Obiecuje, ze przypilnuje Tini - powiedział i uśmiechnął się - A sztuką się zajmiemy jak wrócisz - dokończył, nie przestając się uśmiechać. Wyszłam z pokoju z numerem 68 i ruszyłam do stróża.
-Już myślałem, że pani się tu nie pojawi - powiedział z tym swoim kpiącym uśmiechem i oczami pełnymi nienawiści. Jakby wiedząc o co chce zapytać wskazał ręką na wiadro z wodą i podał mi szczoteczkę do zębów.
-Może jeszcze zdąży pani na kolację - powiedział.
-A które piętro mam umyć - zapytałam.
-Trzecie - powiedział. Byłam szczęśliwa, że nie musiałam myć wszystkich pięter. Zabrałam wiadro i szczoteczkę i wyszłam, z pomieszczenia, w którym urzędował stróż. Uklękłam i zamoczyłam główkę szczoteczki w wodzie. Zaczęłam szorować podłogę.
                                                                 •••
Szorowałam tą cholerną podłogę już jakieś 20 minut. Nagle poczułam niewyobrażalny ból.
-Co do cholery się tu dzieję - spytał chłopak, z którym na szczęście nie miałam okazji porozmawiać.
-Nie widzisz, że trzepnąłeś mnie drzwiami - zapytałam sarkastycznie.
-A twoim zdaniem jak miałem to zobaczyć - zapytał Michael równie sarkastycznie.
-No nie wiem, ale mógłbyś trochę uważać - powiedziałam.
-A właściwie to czemu klęczysz na podłodze - zapytał. Dopiero gdy zauważył wiadro wody i szczoteczkę do zębów Spostrzegawczy jest, no nie? dodał - Zgłosiłaś się na wolontariuszkę do mycia podłogi? To słodkie - powiedział z taką ilością jadu w głosie jakby chciał tym jadem zabić dwa wojska. Z trudem wstałam z podłogi.
-Jestem zaskoczona Mickey, że znasz takie słowa jak wolontariat - powiedziałam jak najbardziej sarkastycznie.
-Ale zabawne naprawdę. I przestań mówić na mnie Mickey, dobrze wiesz, że tego nienawidzę - powiedział. Z każdą chwilą bym coraz bardziej wkurzony, nie dziwię mu się. Sama się denerwowałam.
-Naprawdę? Przepraszam, nie wiedziałam Mickey - powiedziałam, znowu sarkastycznie, ale tym razem dodałam jeszcze sarkastyczny uśmiech.
-Dobra wiesz co, spieszę się, nie chce mi się z tobą kłócić - powiedział obojętnie i zszedł schodami.  W sumie to sama chciałam odwalić tą nieszczęsną karę jak najszybciej, więc cieszyłam się, że nie był w nastroju na kłótnie.
                                                                 •••
-Dzięki, że jej przypilnowałeś - powiedziałam, biorąc na ręce Tini.
-Nie ma sprawy - powiedział i uśmiechnął się.
-Do zobaczenia - powiedziałam i wyszłam z pokoju chłopaka. Skierowałam się do swojego lokum.
Po chwili wyjmowałam z szafki paczkę żelek. Spojrzałam jeszcze raz na pandę, którą ułożyłam na posłaniu kila sekund wcześniej i wyszłam z pokoju otwierając paczkę żelek.
Swoje kroki skierowałam do parku, w którym miałam nadzieję spotkać chociaż kilka osób z mojego rocznika.
Schodziłam spokojnie po schodach, cicho pogwizdując znaną mi melodie. Nagle stanął przede mnę brunet. Chyba nie był w zbyt dobrym humorze.
-Co ty masz z tymi żelkami !? To jakaś tradycja !? Poznawanie ludzi na żelki - zapytała lekko zdenerwowany... No dobra, bardzo zdenerwowany.
-A żebyś wiedział. Jak już gadamy, to chcesz żelka - zapytałam  z czystej uprzejmości. Spojrzał na mnie, potem na żelki, potem znowu na mnie, jednak tym razem było to podejrzliwe spojrzenie.
-Jeżeli w tym roku też masz same żółte to dzięki - opowiedział. Nie wiem co on ma z tymi żółtymi żelkami... No dobra wiem. Michael Sharp nienawidzi żółtych żelek. Rok temu gdy chodziłam, z paczką samych żółtych żelek wcale nie wiedziałam o jego znienawidzonych żelkach. To był tylko przypadek.
-Nie to nie - powiedziałam całkiem obojętnie i ruszyłam przed siebie.
                                                                 •••
-Cholera, moja noga - powiedziałam pół siedząc na ziemi. Dwie sekundy temu zostałam lekko potrącona przez rower. Fajnie, no nie? No, ale dobra nie dramatyzujmy. Przecież od tego nie umrę... Chyba.
-Matko, ale ze mnie niezdara, przepraszam cię, czekaj to ty - usłyszałam znajomy głos. Dopiero gdy otworzyłam lekko przymknięte oczy ujrzałam Alice, dziewczynę, na która rano wylałam prawie cały kubek soku porzeczkowego.
-Spoko, to ja powinnam bardziej uważać - powiedziałam i lekko się uśmiechnęłam. Dziewczyna odwzajemniła gest.
-Na pewno nic ci nie jest - zapytała z troską.
-Noga mnie trochę boli, ale to na pewno nic poważnego - powiedziałam próbując wstać. Niestety gdyby nie Alice znowu leżałabym na ziemi.
-Dalej jesteś przekonana, że nic ci nie jest - zapytała z uśmiechem.
-Jestem w stu procentach pewna - powiedziałam pewnie. I znowu spróbowałam wstać, tym razem z sukcesem - Widzisz? Jest ok - dodałam z uśmiechem. Wprawdzie noga bolała, ale rozchodzę jż i będzie ok.
-Mam nadzieję - powiedziała moja rozmówczyni i sięgnęła, po rower, który kilka chwil temu postawiła przy jednej z ławek. -Ja mam jeszcze jedną sprawę do załatwienia, do zobaczenia - dodała.
-Poczekaj - krzyknęłam szybko, dziewczyna spojrzała na mnie wyczekująco a ja dodałam - Weź żelka.
Alice spojrzała na mnie rozbawionym wzrokiem, podeszła, wzięła żelka, powiedziała "dzięki" i wróciła do swojego roweru, by po chwili wsiąść na niego i odjechać w miejsce, które tylko jej jest znane.
Popatrzyłam na moje żelki, nie wiem jakim cudem, ale ani jeden nie wypadł z torebki. Nie ukrywam, ze mnie to cieszyło.
Lekko kulejąc zaczęłam iść w kierunku niewysokiej szatynki.
-Cześć, jestem Sophie. Chyba jesteś nowa, prawda - zapytałam  i wyciągnęłam rękę do dziewczyny, do której dreptałam kilka minut.
-Hej, a ja Dominika. Tak jestem nowa, - powiedziała z uśmiechem.
-Mogę mówić do ciebie Domi - zapytałam. Dziewczyna pokiwała głową. -Masz może ochotę na żelka - zapytałam wyciągając w jej kierunku paczkę słodyczy.
-Chętnie. Dzięki - powiedziała i sięgnęła po żelka. Niedaleko zauważyłam Johna, pomyślałam, że mogłabym poznać go z Domi.
-Poczekasz chwilę - zapytałam z bystrym spojrzeniem. Podreptałam do Johna.
-Hej, chcesz żelka - zapytałam. Chłopak spojrzał na mnie podejrzliwie i powiedział:
-Hej, czemu nie - powiedział i sięgnął po słodycz. -Albo mi się wydają, albo coś knujesz - dodał. Uśmiechnęłam się.
-Choć, przedstawię ci kogoś - oznajmiłam chłopakowi. Podeszłam znowu do Domi, tym razem z Johnem.
-Domi - John,  John - Domi - przedstawiłam ich sobie.  - To ja was zostawiam.
Ruszyłam z powrotem w kierunku internatu zjadając powoli, żelki z paczki.
                                                                     •••
Wyjmowałam właśnie kilka kartek, jakąś twardą, dużą książkę i długopis. Schowałam je do małego plecaka, który zarzuciłam sobie po chwili na ramie.
-Tini? Idziemy połazić po drzewach - zapytałam, podchodząc do zwierzaka. Mała jak na zawołanie wyciągnęła rączki. Wzięłam ją na ręce i wyszłam z pokoju przekręcając kluczyk w zamku.
Szłam w kierunku parku, a raczej małego lasu obok internatu.
Rozglądałam się między alejkami, szukając odpowiedniego drzewa, na tyle wysokiego, by mało kto mógł mnie zobaczyć, ale też na tyle rozłożystego, bym mogła się na nie wspiąć.
Po kilku minutach wreszcie znalazłam, według mnie - drzewo idealne. Tini przeszła na mój plecak i chwyciła się ojej szyi na tyle mocno by nie spaść, ale też na tyle lekko by mnie nie udusić.
Rozejrzałam się dookoła czy nikogo nie ma w pobliżu i upewniając się, ze najbliższy człowiek jest dalej niż 10 metrów ode mnie zaczęłam się wspinać.
Po kilku minutach znalazłam sobie dobre miejsce. Mój zwierzach odkrywał dalej moje ulubione drzewo, a ja rozsiadłam się na tyle wygodnie, ile jest to możliwe na drzewie i wyjęłam z mojego plecaka, wcześniej schowane tam rzeczy. Zgięłam lekko nogi w kolanach, położyłam na nich atlas historyczny a na nim kartkę w linie i biorąc długopis do ręki zaczęłam pisać:

  Drogi Przyjacielu!
Mam wrażenie, że jest za dobrze, że zaraz znowu wszystko się zawali. Mam wrażenie, że to tylko szczęśliwy sen i niedługo obudzę się w koszmarze. 
No, ale dobra. Może zacznę trochę inaczej.
A więc mamy wrzesień dokładnie drugi. Znowu jestem w King Arthur's. Nie wiem czy mam się cieszyć czy płakać. Zresztą znasz mnie, będę płakać i się wkurzać, potem mi przejdzie i będę miała głupawkę nie do ogarnięcia. A potem znowu płacz, szarpanie nerwów i głupawka i tak w kółko. Czuje, że to mnie zżera od środka, powoli wyniszcza, rujnuje. Najgorsze jest to, że zdarza mi się zapominać o lekach. Chociaż chyba powoli zaczynam wątpić w ich działanie. 
Z innej beczki, na szczęście lafirynda (lekko mówiąc) - Jen opuściła nasze zacne progi, ale niestety 
Yv dalej tu jest. Czasami (naprawdę rzadko) mam wrażenie, że powinnam się do niej przekonać, żę może ona się zmieni. Jednak na szczęście to wrażenie, szybko mija. 
Zastanawiam się, o czym mogłabym Ci jeszcze powiedzieć. Było by dużo łatwiej gdybyś to Ty zadawał pytania, a ja musiałabym tylko na nie odpowiadać. 
Dzisiaj Leaser zadał nam ćwiczenie z teatru. Na pierwszej lekcji! No ale nie o to chodzi. To ma być ćwiczenie w parach, mieszanych parach. Oczywiście trafiłam na Shane'a. Może to przewrotny los chce nas dobrać razem. Może i mi się to podoba, a może nie. Ale tak czy siak. Ja na to nie mam wpływu. 
Czuję, że już na nic nie mam wpływu. Wszystko się powoli sypie. No dobra, może trochę dramatyzuje. Ale znasz mnie. Ja tak mam. Pamiętasz jak pięć lat temu zwichnęłam nogę? Dałabym ją sobie uciąć, że to złamanie. Teraz też histeryzuję. 
A co do teraźniejszości. Pewnie Cie to nie interesuje, ale piszę do Ciebie ten list z mojego ulubionego drzewa. Nawet nadłam mu, a właściwie jej imię - Lucy. 
                                                                  Pewnie niedługo znowu napiszę. Dziękuję Ci za wszystko.
                                                                                                                                                     S.  

Zwinęłam kartki i wszystkie rzeczy schowałam z powrotem do plecaka. Zawołałam Tini, po chwili mała byłą już przy mnie. Nagle usłyszałam z dołu znajomy głos.
-Nic dziwnego, że nie mogłem cię znaleźć - powiedział Shane roześmianym głosem.
-Jak mnie znalazłeś - zapytałam. Przecież siedzę całkiem wysoko.
-Po poprzednim roku, wiem gdzie cię znaleźć, kiedy wszystkie miejsca na ziemi już sprawdziłem - odpowiedział. No tak, w zeszłym roku często siedziałam na drzewach. - Zejdziesz - zapytał.
-Nie wiem, ale jak chcesz to możesz wejść - powiedziałam. Jedak w obecnej chwili, nie miałam zbytnej ochoty na towarzystwo. W zeszłym roku chłopak nie był zbyt dobry w chodzeniu po drzewach. Pewna część mnie miała nadzieję, że to się nie zmieniło. Myliłam się. Po kilku minutach chłopak siedział obok mnie na Lucy.
-Sophie, co się dzieje - zapytał z troską. Spojrzałam na niego.
-Nie dzieje się, nic o czym warto by mówić - powiedziałam. - Bywało gorzej, bywało lepiej i niedługo pewnie wiele się zmieni - dodałam.

••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••
Tadam, po 12 dniach czekania przedstawiam Wam to coś co niektórzy nazywają rozdziałem xD
Cieszę się (po części), że w końcu mogę Wam go pokazać *.*
Mam nadzieje, że warto było czekać :D
*nie bijcie za ten list, wiem, że jest dziwny xD*

Teraz życzę Eve tony weny, bo to właśnie Ona napisze dla Was kolejny rozdział :D

Mam nadzieję, ze jednak niedługo się ochłodzi, bo te upały potrafi wykończyć człowieka. xD

Pozdrawiam.
~Clar

1 komentarz:

  1. Okej... A więc długo zbierałam się do tego komentarza, bo naprawdę ciężko jest mi coś napisać na temat tego rozdziału...
    Jak dla mnie jest trochę dziwny (pandy w internacie?!) i coś mi nie gra, no ale to moja opinia, innym może się podobać :)
    No i trochę się pogubiłam z tymi postaciami... No dobra, kompletnie się z nimi pogubiłam! xD
    Ale nic, nie zmienia to faktu, że historia w dalszym ciągu baaaaardzo mi się podoba :)
    Może po prostu nie leży mi twój styl pisania, ale mam nadzieję, że z czasem się oswoję :)

    xxPaula

    OdpowiedzUsuń