środa, 29 stycznia 2014

Rozdział Czternasty - Sophie.

*Sophie*
31 października w końcu nadszedł. Jeden z naprawdę niewielu dni podczas jesieniozimy, które kochałam. O tegorocznym Halloween zaczęłam myśleć rok wcześniej. Niestety, na myśleniu się skończyło. Całe szczęście tydzień temu rozmawiałam z dziewczynami o strojach na dzisiejszy wieczór.
Po kilku godzinnych poszukiwaniach w internecie i czekaniu trzy dni, z pudła mogłam wyciągnąć mój strój. Właściwie niepełny. Musiałam trochę obciąć, trochę posypać ciemnymi i jasnymi cieniami do powiek. Po dłuższym czasie sukienka była gotowa! Za każdym razem gdy uświadamiam sobie, że muszę założyć sukienkę czuję niezidentyfikowaną mieszankę uczuć.
Nagle usłyszałam pukanie do pokoju i szarpanie klamką. Już wiedziałam kto chciał mnie zobaczyć. Dziękowałam sobie w duchu, że zamknęłam drzwi na klucz.
-Moment - krzyknęłam do gościa za drzwiami.
-Na ciebie będę czekał choćby wieczność - odkrzyczał mi swoim wspaniałym głosem przybysz. Schowałam sukienkę do szafy i otworzyłam drzwi. Moje stwierdzenie upewniło się gdy do pomieszczenia wszedł brunet z pandą na rękach. Razem tworzyli uroczy obraz.
Biało czarny zwierzak wyswobodził się z ramion Shane'a i podreptał do Tini, która spokojnie spała na swoim posłaniu. Zaczął ją lekko szturchać. Wyglądało to niezwykle uroczo! Moja panda w końcu się obudziła co niezwykle ucieszyło Alexa.
Brunet, który pięć sekund wcześniej siedział na moim łóżku wstał i uklęknął przede mną na jedno kolano.
-Upadło ci coś - spytałam roześmiana. Zgromił mnie wzrokiem i schował rękę za plecy by po chwili wyciągnąć z , jak się domyśliłam, tylnej kieszeni dwie wejściówki na bal Halloween.
- Sophie Collins, czy zaszczycisz mnie swoim towarzystwem na tegorocznej upiornej imprezie - uśmiechnął się z nadzieją.
-Jeżeli chcesz - oświadczyłam bez emocjonalnym tonem. Po chwili zaśmiałam się widząc minę chłopaka i dodałam - No pewnie, że tak. -Jego wyraz twarzy uległ olbrzymiej zmianie. W jego oczach widziałam szczęście. Może coś rzeczywiście z tego wyjdzie?
-Skoro idziemy razem, to chyba wypadałoby, żeby nasze stroje były kompatybilne... co powiesz na parę zombie - zapytał. Rzuciłam mu się na szyję.
-Sam na to wpadłeś, czy czytasz w moim umyśle - zapytałam rozbawiona. On też się uśmiechnął i odparł:
-Za dobrze cię znam, ale sam też chciałem to zaproponować - posłał mi jeden ze swoich najpiękniejszych uśmiechów. Co ja plotę?! Wszystkie jego uśmiechy są cudowne!
-Mamy kompatybilne mózgi - zaśmiałam się. Shane ujął moją twarz w swoje dłonie.
-Kochanie, czy ty coś brałaś. Masz dziś podejrzanie dobry humor - powiedział ze stoickim spokojem patrząc mi prosto w oczy. Moment... czy on powiedział do mnie kochanie?! Mogę się założyć, ze policzki mi się zaróżowiły. Ale zawsze mogę to zwalić na chłód ogarniający pokój.
-Nic nie brałam. Po prostu cieszę się na dzisiaj - lekko skłamałam. Uznałam, że to za wcześnie powiedzieć mu, że to on tak na mnie działa. Tak, to było zdecydowanie za wcześnie. - Właśnie! Proszę powiedz mi, że masz strój - spojrzałam na niego błagalnym wzrokiem.
-A żebyś wiedziała, że mam - wyszczerzył się jak małe dziecko. Po chwili lekko spochmurniał i dodał;
-Ale z makijażem sam sobie nie poradzę. W końcu jeżeli mamy być Zombiakami to potrzebna nam dobra charakteryzacja- uśmiechnął się znowu.
-Tylko ja nie wiem czy ty wiesz, ale -przerwałam na moment i zaśmiałam się - będziesz miał na twarzy, i nie tylko, tonę tapety - spojrzałam na niego ze współczuciem. Sama nienawidziłam widoku tych nastolatek z pięciocentymetrową maską z kosmetyków na twarzy. A sama wizja malowania Shane'a wywoływała u mnie lekkie, jeżeli nie ogromne, rozbawienie.
-Wiem, ale dla urody trzeba się poświęcać. Dla miłości też - posłał mi znowu ten swój czarujący uśmiech, który starałam się ignorować. Jego uśmiechy i teksty o miłości traktowałam jakby nigdy nie zostały powiedziane. Nie było to łatwe, ale nie miałam innego wyboru.
-Powiedział chłopak. Strasznie dziwnie brzmi to w twoich ustach - cały czas się uśmiechałam. Ale jak wiesz, impreza jest już za kilka godzin, a żeby nam makijaże wyschły to wypadałby zacząć je robić. Całe szczęście, że mam gotową sztuczną skórę i krew - zdecydowanie włączył mi się tryb organizatora. Proszę Was. W końcu chodziło o Zombie! Mieliśmy być najlepszymi Zombie jakie widział świat!
-Siadaj na krześle - poleciłam mu, a sama podeszłam do pandowego kącika. Zwierzaki grzecznie się bawiły i mam nadzieję, że pozostanie tak przez dłuższy czas. Zaczęłam grzebać w pudełku z kosmetykami, które na szczęście wcześniej przygotowałam (wcale nie miałam podwójnej, zapasowej ilości, bo wcale nie podejrzewałam, że Shane mnie poprosi o pomoc i zaproponuje pomysł Zombie ) i usiadłam przed nim, na małym stołku by po chwili zacząć nakładać mu na twarz i szyję - stwierdziłam, że później zajmę się dłońmi - najpierw jedną z kilku warstw sztucznej skóry a później podkład i puder. Dopiero teraz zacznie się zabawa!
-Ale to mi zejdzie, prawda - zapytał lekko przerażony. Uśmiechnęłam się bo to była jedna z niewielu sytuacji, w której mogłam go zobaczyć przestraszonego.
-Zejdzie, ale muszę wiedzieć jedno. Ufasz mi - zapytałam patrząc głęboko w jego piękne, niebieskie oczy.
-Oczywiście, że tak - odpowiedział tak poważnie jakby właśnie składał mi przysięgę małżeńską. Nie! To złe porównanie. Bardzo złe porównanie. Lepiej wrócę do malowania chłopaka siedzącego przede  mną na krześle. Tak, to zdecydowanie lepszy pomysł niż myślenie.
-No to jedziemy z koksem - zakończyłam wesoło i zabrałam się do roboty.

***

-Boże. Nareszcie skończyłam - powiedziałam, dobra, prawie krzyknęłam, patrząc na efekt, a właściwie efekty, naszej -w sumie to bardziej mojej, ale niech będzie, ze naszej- naprawdę ciężkiej, pracy. Nie powiem, zarówno ja jak i Shane wyglądaliśmy jak Zombiaki pierwszej klasy. Chłopak miał na sobie mocno poszarpany garnitur (brudziliśmy go sami, tak jak ja moją sukienkę) i zwykłe trampki. Ja miałam na sobie Czarną sukienkę do ziemi, która we fragmentach była zielona/szara/czerwona lub granatowa. I oczywiście też trampki (tyle o ile sukienkę zniosłam, innych butów nie dałabym rady włożyć - a co dopiero poruszać się w nich). Naprawdę, odwaliliśmy kawał dobrej roboty.
-Zostało nam 15 minut, myślę, że możemy wychodzić - rzucił Shane i podał mi szarmancko ramię. Przyjęłam je i zanim zamknęłam drzwi na klucz ostatni raz spojrzałam na Tini i Alexa.
-Będziemy niedługo, bawcie się dobrze - powiedziałam w ich stronę i przekręciłam klucz w zamku.
Odwróciłam się do chłopaka i znowu przyjęłam jego ramie by po kilku chwilach móc zejść z nim z trzeciego piętra mojego "kochanego" rocznika.
-Będziemy jej szukać-zapytał. Spojrzałam na niego zdezorientowana.
-O co ci chodzi?
-O kogo jak już. Nie widziałaś filmiku? Dziewczyny ci nie przesłały?
-Nie miałam komórki w rękach przez dłuższy czas - wzruszyłam ramionami. -Ale nie miałabym nic przeciwko, gdybyś mi wyjaśnił o co ci właściwie chodzi - zaproponowałam i spojrzałam na niego wyczekująco.
-Coś mi dziewczyny mówiły, ale opowiedz mi to ze szczegółami - poprosiłam.

Chłopak jakby się ożywił i zaczął nadawać jak katarynka. Po chwili wiedziałam już wszystko.
-Tak. Trzeba ją zniszczyć raz na zawsze - przypomniałam sobie o historii z super butem i nożem który z niego wypadł. A przypominając sobie dalszy ciąg owej historii zarumieniłam się.
-Mała, o czym myślisz - zapytał z łobuzerskim uśmiechem. Może mamy kompatybilne mózgi i myślimy o tym samym? W tej sytuacji wolałabym, żeby tak nie było...
"Uważaj bo się zdziwisz mała" Usłyszałam głos w mojej głowie. To już było dziwne...
-To pozostanie dla ciebie tajemnicą - posłałam mu równie łobuzerski uśmiech i wróciłam do przeszukiwanie wzrokiem sali. -O patrz! Tam są nasi - zgrabnie wyminęłam temat pocałunku i ruszyłam w stronę dziewczyn. Zdążyłam zrobić trzy kroki zanim poczułam na nadgarstku dłoń chłopaka. Przyciągnął mnie do siebie.
-Wiem o czym myślałaś. Też o tym pomyślałem. Ale pogadamy o tym później. Najlepiej w okolicach północy - szepnął mi uwodzicielsko na ucho. Znowu się zarumieniłam i pociągnęłam go w stronę dziewczyn.
-Hej hej - uśmiechnęłam się do grupki stojącej gdzieś blisko ławek.
Powymienialiśmy się przywitaniami i zawiśliśmy w ciszy. Każdy bał się zacząć temat, który dręczył nas wszystkich. Koszmar. Nasz koszmar...

***

-Zanim chłopcy uraczą nas swoją muzyką czas wybrać zwycięzców naszego konkursu na najlepsze przebranie. Głosy zostały podliczone. A zwycięzcami zostają James Price i Dominique Larrson. Gratuluję i zapraszam zwycięzców na scenę po odbiór nagród.
Wampirka i Indiana Jones ruszyli po swoje nagrody i po chwili wrócili z nagrodami.
-A teraz na scenę zapraszam Ryuu, Johna i Shane'a. Razem z nimi odliczajmy do północy. Miłej zabawy dzieciaki - zakończył dyrektor i zszedł ze sceny.
-Niedługo wrócę mała - powiedział głośno Brunet - Zaraz nasze wielkie bum, pamiętasz kwestie - zapytał ciszej, tuż przy moim uchu.
-Oczywiście, że pamiętam - mruknęłam i pocałowałam go w policzek - Leć już.


***

Put on your war paint

You are brick tied to me, that’s dragging me down
Strike a match and I’ll burn you to the ground
We are the Jack-o’-lanterns in July
Setting fire to the sky
Here, here comes this rising tide
So come on
Put on your war paint
Oh, crosswalks and crossed hearts and hope-to-dies
Silver clouds with grey linings
So we can take the world back from the heart-attacked
One maniac at a time we will take it back
You know time crawls on when you’re waiting for the song to start
So dance along to the beat of your heart
Hey, young blood, doesn’t it feel like our time is running out?
I’m gonna change you like a remix
Then I’ll raise you like a phoenix
You're wearing our vintage misery
No, I think it looked a little better on me
I’m gonna change you like a remix
Then I’ll raise you like a phoenix
Bring home the boys and scrap scrap metal the tanks
Get hitched
Make a career out of robbing banks
Because the world is just a teller
And we are wearing black masks
"You broke our spirit", says the note we pass
So we can take the world back from the heart-attacked
One maniac at a time we will take it back
You know time crawls on when you’re waiting for the song to start
So dance along to the beat of your heart
Hey, young blood, doesn’t it feel like our time is running out?
I’m gonna change you like a remix
Then I’ll raise you like a phoenix
Wearing all vintage misery
No, I think it looked a little better on me
I’m gonna change you like a remix
Then I’ll raise you like a phoenix
Put on your war paint
The war is won before it’s begun
Release the doves, surrender love (x4)
(Wave the white flag)
Hey, young blood, doesn’t it feel like our time is running out?
I’m gonna change you like a remix
Then I’ll raise you like a phoenix
You're wearing our vintage misery
No, I think it looked a little better on me
I’m gonna change you like a remix
Then I’ll raise you like a phoenix
Hey, young blood, doesn’t it feel like our time is running out?
I’m gonna change you like a remix
Then I’ll raise you like a phoenix
Put on your war paint *


***

Chłopcy zakończyli występ jedną z moich ulubionych piosenek i zaczęło się odliczanie do północy.
Wraz z ostatnią cyfrą miało rozpocząć się nasze kilkunastu sekundowe przedstawienie. Leaser powiedział, że jeżeli wszystko pójdzie dobrze to postawi nam szóstki. Ale nawet bez tej oceny i tak byśmy to zrobili.
-5. 4. 3. 2. 1 - odliczył John i usłyszałam słowa, na które czekałam cały wieczór.
-Sophie Collins, miłości moja. Wyjdziesz za mnie - krzyknął do mikrofonu Shane a ja już biegłam w jego stronę. Widziałam miny ludzi, których mijałam. Właśnie o to chodziło. O element zaskoczenia.
-Pewnie że tak - krzyknęłam i pocałowałam chłopaka w usta. Słyszałam gwizdy i brawa. Czyli przedstawienie wyszło idealnie. Zeszłam z niebieskookim ze sceny i wróciliśmy do przyjaciół.
Oni nie byli szczęśliwi, byli zdziwieni, przerażeni i zaskoczeni. Chwile później Alice podała mi swoją komórkę. Odczytałam sms'a

33, 28, 114...
Wykażcie się. Pokażcie, że słusznie zostałyście wybrane.
Wasze drobne zbrodnie pomogą wam JĄ odnaleźć.
Macie szyfr. Wiecie, co robić.
Buziaczki, YN.

-O co do cholery jej tym razem chodzi - zapytałam.
-O to, że porwała nam opiekunkę - powiadomiła mnie Alice.

***

-Dobranoc - powiedziałam i już miałam zamykać drzwi, ale chłopak zablokował je swoją nogą.
-Nie zapomniałaś o czymś kochanie - zapytał wskazując na swoją twarz, a potem na całego siebie. Przewróciłam oczami i wpuściłam go do pokoju.
-Siadaj na krześle, ale daj mi chwile - powiedziałam, i zabrałam z krzesła ubrania na przebranie.
Mordowałam się z suwakiem już od kilku chwil a on i tak nie odpuszczał.
-Shane, możesz na chwilę przyjść - zawołałam. Po chwili chłopak już stał przy mnie.
-Jestem do pani usług milady - powiedział szarmanckim głosem.
-Możesz mi rozsunąć suwak, chyba się zaciął? - Nie musiałam nawet patrzeć na jego twarz, żeby wiedzieć, że się uśmiecha. Brunet zaczął się mocować z suwakiem i po chwili suwak odsłaniał moje plecy.
-Teraz możesz już wyjść i poczekać na mnie grzecznie na krześle - odwróciłam się do niego i uśmiechnęłam spoglądając na drzwi.
-Sama mnie tu zaprosiłaś - stwierdził.
-A teraz sama cię z tą wypraszam. Bądźże tak miły i poczekaj na łóżku, krześle czy gdziekolwiek chcesz - powiedziałam i kiwnęłam głową w stronę drzwi.
-No dobra - zrobił minę smutnego szczeniaczka i wyszedł z łazienki. Wyczyściłam twarz i  zmieniłam moją falbaniastą suknie na długi, luźny podkoszulek i czarne leginsy pełniące role piżamy. Nie przejmowałam się tym, że chłopak może zobaczyć moje blizny. Gotowa do snu wyszłam z łazienki i spojrzałam na półnagiego bruneta na moim łóżku.
-Shane, do cholery. Możesz mi powiedzieć czemu jesteś bez górnej części kostiumu - rzuciłam mu spojrzenie spode łba.
-Nie chciałem, żeby się pogniotła gdy będziesz zmywać mi makijaż - powiedział i wstał z łóżka. Usiadł na krześle i spojrzał na mnie.
-Ok. Głowa do światła i nie ruszaj się - rozkazałam i zabrałam się za zmywanie arcydzieła.
-Ty jesteś moim słońcem - rzucił. Przewróciłam oczami i puściłam ten tekst mimo uszu.
-Nie wygodnie mi, nie zmyję tego dobrze - wstałam z krzesła i zaczęłam się zastanawiać. Lekko się zarumieniłam i spytałam - mogłabym usiąść ci na kolanach?
-Nawet nie musisz pytać - posłał mi swój uśmiech. Usiadłam na jego kolanach, oczywiście przodem do jego twarzy i kontynuowałam zmywanie makijażu. Chłopak objął mnie rękami w talii.
-Nie musisz mnie trzymać, nie spadnę - oznajmiłam nie przerywając pozbywania się sztucznej skóry z jego twarzy.
-Owszem muszę - dalej się uśmiechał. Ściągałam płaty skóry trochę zbyt mocno a on nawet nie mrugnął. Przewróciłam oczami i ostatni raz omiotłam jego twarz pędzlem. -Gotowe. Dobranoc - oznajmiłam i pożegnałam go całusem w policzek.
-Sophiś, a nie mógłbym tu dziś zostać - zapytał z nadzieją w głosie.
Gdyby stróż go złapał miałby przerąbane. Nie chciałabym być wtedy na jego miejscu. Plus Alex spał już przy Tini.
-Jesteś okropnym manipulantem - spojrzałam na niego. -Ale śpisz na podłodze - dodałam.
-Naprawdę każesz mi spać na ten twardej podłodze - zapytał ponownie robiąc minę smutnego szczeniaka. Przewróciłam oczami.
-Trochę za dużo sobie pozwalasz, ale niech ci będzie. Tylko spróbujesz coś zrobić a sama idę po stróża - oznajmiłam. -Idź się ogarnąć, jak wrócisz zgaś światło, ja idę spać.
-A czy przypadkiem nie mieliśmy o czymś porozmawiać?
-Nie - odpowiedziałam i przykryłam się szczelnie kołdrą.
Kilka chwil później poczułam jak chłopak kładzie się na łóżku.
-Dobranoc - powiedziałam i odwróciłam się do niego plecami.
-A jakieś pożegnanie- zapytał i zanim zdążyłam zaprotestować leżałam na brunecie. Spojrzał mi w oczy i pocałował mnie. Jak zawsze smakował truskawkami. Specjalnie przedłużał pocałunek a że trzymał mnie jedną ręką w talii nie miałam jak się wyrwać. Wtopiłam rękę w jego włosy a drugą położyłam na jego klatce piersiowej.
-Kocham cię - powiedział i usiadł na łóżku, ja siedziałam na jego nogach. Ujął moje ręce w dłonie i zaczął szukać blizn. Każdą kolejną całował. Potem to samo zrobił z nogami, aż w końcu dotarł do tych na brzuchu. Łzy leciały mi ciurkiem po twarzy. Teraz ujął moją twarz w dłonie i otarł ją ze słonych łez szczęścia. -I będę cię kochał już zawsze - dodał czułym tonem i znowu mnie pocałował. Tym razem oderwałam się od niego by powiedzieć:
-Też cię kocham. I będę kochać już zawsze - tym razem to ja go pocałowałam.
Znowu się położył kładąc mnie na sobie nie przestając całować. Zaśmiałam się i oderwałam od niego.
-Uwielbiam cię całować, ale zaraz oboje się udusimy - stwierdziłam i kiedy oboje już złapaliśmy oddech ponownie się do siebie przyssaliśmy. Tym razem to niebieskooki przestał mnie całować.
-Chyba powinniśmy iść spać, prawda - zapytał.
-Jutro sobota. Możemy się wyspać - uśmiechnęłam się -Ale lepiej będzie jeżeli już pójdziemy spać.
Pocałował mnie krótko i gdy skończył sturlałam się z niego by przytulić się do niego i po chwili zasnąć.
                                                      

Przeciągnęłam się na łóżku i ziewnęłam. Leżałam przytulona do mojego chłopaka - Shane'a Ericka Clarka.
-Dzień dobry kochanie. Cieszę się, że już nie śpisz. Tęskniłem za tobą - powiedział czule i przeturlał mnie tak jak wczoraj i znowu na nim leżałam. Pocałował mnie przeciągle a dzień dobry i całowałby mnie dłużej, gdybym nie przerwała i z powrotem się z niego nie sturlała.
-Nie możemy całego dnia spędzić w łóżku, wstawaj. Raz raz - rzuciłam w jego stronę i sama wstałam z łóżka. podeszłam do szafki, która stała po prawej stronie łóżka i zanim zdążyłam zdjąć z niej naładowaną komórkę znowu leżałam na chłopaku. Zaśmiałam się -Czy ty mnie w ogóle słuchasz?
-Zawsze i wszędzie. Ale słuchać poleceń a wykonywać plecenia to dwie różne sprawy - posłał mi łobuzerski uśmiech - Podaj mi dwa powody dla których nie możemy zostać w łóżku.
-Miałam nadzieję, że zabierzesz mnie w końcu na prawdziwą randkę - spojrzałam na niego wymownie i dodałam -Plus uważam, że dobrze by było poszukać naszej opiekunki.
-Punkt pierwszy bardzo mi się podoba, za to drugi już nie bardzo. A poza tym ta wiadomość była niejasna. Co mają niby oznaczać te cyferki - zapytał dalej trzymając mnie w talii.
-Wydaję mi się,  że to numery szafek z podpowiedziami - oznajmiłam. Shane zmarszczył śmiesznie nos i powiedział.
-Mam najmądrzejszą dziewczynę na świecie - krzyknął uradowany i złożył słodki pocałunek na mych ustach. -Pomysł z randką bardzo mi się podoba, co powiesz na łyżwy? Co do tego drugiego to wiesz co myślę. Ale pomogę ci, bo zżera mnie ciekawość. No i będę z tobą, a to się liczy najbardziej - dodał i znowu mnie pocałował.
-To zasuwaj do siebie. Masz 10 minut i widzę cię tu gotowego na poszukiwania i randkę - oznajmiłam lekko władczym tonem i podeszłam do szafy. Zaczęłam przeszukiwać wzrokiem szafę i miałam wyciągać rękę po kolorową koszulę ale poczułam ręce na talii.
-Dziesięć minut bez ciebie to męczarnia. Chodź ze mną - wymruczał mi do ucha i pocałował mnie w szyję. Błyskawicznie się odwróciłam i zmroziła go wzrokiem.
-Shane. Musimy się ubrać, i ty i ja. Więc zasuwaj do pokoju i się przebieraj a im szybciej będziesz, tym szybciej znowu się zobaczymy. Leć już - ponagliłam go i sięgnęłam po dzisiejszy strój.
Weszłam do łazienki i zaczęłam poranną toaletę. Kilka  minut później usłyszałam pukanie do łazienkowych drzwi.
-Już jestem - krzyknął uradowany Clark.
-Daj mi 4 minuty - odkrzyknęłam.
Po umówionym czasie wyszłam z łazienki i przytuliłam chłopaka.
-Chodź nie mamy czasu!

***

-33, 28, 114 - mruknęłam pod nosem i pociągnęłam mojego towarzysza w stronę szafki z numerem 28.
-Ok, a jak ją chcesz otworzyć - zapytał Shane.
-John nauczył mnie otwierania szafek jakiś czas temu - oznajmiłam podekscytowana. My z Shanem mieliśmy przeszukać szafki, podczas gdy reszta czuwała w pokoju Johna obserwując każdy kąt szkoły i internatu. Cieszyłam się, że w naszej szkole był ktoś taki jak John. Bez jego pomocy byłoby nam dużo trudniej.
Wyjęłam wsuwkę z kieszeni i zaczęłam majstrować przy zamku. Kilka, zbyt długich, minut później przeszukiwaliśmy szafki. W końcu dostrzegliśmy napis:

Najciemniej pod latarnią  -YN

-Świetnie. Teraz już wszystko wiemy - przewróciłam oczami.
-Dobra, nie będziemy się patrzeć na tą szafkę pół dnia. Idziemy do następnej - stwierdził brunet i pociągnął mnie w jej stronę. Zrobiłam to samo co z poprzednią i rezultat również był taki sam.

Jesteście bliżej niż myślicie, ale to i tak za daleko - YN

-Szlag mnie zaraz trafi - powiedziałam i walnęłam w szafkę. I wtedy stało się coś czego kompletnie się nie spodziewaliśmy. Od szafki odleciała dodatkowa ścianka i tym sposobem odkryliśmy drugie, ukryte dno.

Szukajcie dalej. Zegar tyka. Tick Tock... -YN

-Na cholerę podpisuje się przy każdym tekście. I tak wiemy, że to ona - rzucił chłopak i przewrócił oczami. -Została nam ostatnia szafka, ale nie wiem czy to ma sens - mruknął z niezadowoleniem.
-Jedna w tą czy w tą już nie robi różnicy - mruknęłam i tym razem to ja pociągnęłam Shane'a w stronę szafki z numerem 114. Zaczęłam majstrować przy zamku, ale tym razem zajęło mi to trzy razy dłużej niż przy pierwszych dwóch.
-Coś jest nie tak - stwierdził niebieskooki. Spojrzałam na niego spode łba.
-No co ty Sherlocku - wróciłam do zamka szafki ale po kilku minutach się poddałam i wyciągnęłam komórkę. -Otwieracz zamków potrzebny od zaraz - powiedziałam do telefonu i zakończyłam połączenie.
-Otwieracz? Poważnie - zapytał rozbawiony chłopak. Znowu rzuciłam mu odpowiednie spojrzenie, ale po chwili uśmiechnęłam się. Nastolatek usiadł pod ścianą a ja położyłam się i moja głowa wylądowała na jego kolanach.
Czekaliśmy przez kilka minut na super ekipę i chwilę później dostrzegliśmy ich patrzących na nas.
-Koniec opierdzielania się - zaklaskała w dłonie Alice. Razem z chłopakiem wstaliśmy i podziwialiśmy Johna otwierającego zamek. Zrobił to błyskawicznie.

Tracicie tylko czas. Tick Tock kochani - YN

-O co chodzi - zapytała zdezorientowana Marina.
-Nawet ja nic nie rozumiem - odpowiedziała jej Sayuri.
-W poprzedniej szafce były ukryte dna. Może w tej też jest - pomyślałam na głos i uderzyłam w tylną ściankę. Tym razem kiedy odpadła nie byłam zdziwiona. Byłam zadowolona. Nawet bardzo zadowolona.

Myślicie, że to takie łatwe? Proszę Was... To nie szafki idioci. 
Pamiętajcie, zegar tyka... -YN

-Juhu - przewróciłam oczami. -Spędziliśmy tu godzinę i dowiadujemy się, że na darmo - byłam coraz bardziej zdenerwowana.
-Martwi mnie to, że koszmar wiedział, że wpadniemy na szafki - powiedział John -Ona zna nas lepiej niż my sami- dodał.
-Jak nie szafki to niby co - zapytała Dominika - Sale? Ławki? Krzesła? Pokoje w internacie - przewróciła oczami. Strasznie dużo ostatnio wszyscy przewracaliśmy oczami. Było to z jednej strony śmieszne i przerażające. Widziałam jak Ryuu się wyprostował.
-Moment. To wcale nie taki głupi pomysł.
-Ale który - zapytała Alice.
-Obstawiam sale lekcyjne - stwierdził John. -Czas to sprawdzić.
-Wiecie, że mi na tym zależy, ale to trochę za dużo jak na mnie.
-Ok rozumiemy - powiedziała Alice i mnie przytuliła. -Leć, zrozumiemy. - Shane spojrzał na nią psim wzrokiem i dodała -Niech ci będzie. Lepiej, żeby nie zostawała sama - nasi przyjaciele roześmiali się. Słyszałam ich śmiech, dopóki nie wyszłam ze szkoły. Brunet bez problemu mnie dogonił.

***

-Co się dzieje skarbie - wyglądał na zatroskanego. I pewnie tak było.
-Czy zawsze coś się musi dziać?
-Czy to źle, że się martwię?
-Nie. Dziękuję. Jesteś kochany - uśmiechnęłam się i przytuliłam do niego.
-I cały twój - powiedział i pocałował mnie w czoło.
-A co z tymi łyżwami - zapytałam z uśmiechem. Na twarz chłopaka też wpełzł uśmiech.
-Wiesz czego nie przewidzieliśmy?
-Tego, że jest listopad - zaśmiałam się. Chyba te 10 stopni na plusie mogło stanowić pewną przeszkodę.
-Tak, na przykład tego, ale zamiast łyżew możemy się wybrać na przejażdżkę po Londynie - zaproponował brunet.
-W sumie czemu nie. Ale masz się nie rozbić - uśmiechnęłam się do niego.
-Wątpisz w moje umiejętności - zapytał lekko urażony.
-Ależ skądże - podniosłam ręce do góry w geście obronnym. I to było dużym błędem bo chłopak zaczął mnie łaskotać. Śmiałam się do póki chłopak nie połaskotał mnie w talii. Syknęłam z bólu i chłopak przestał mnie od razu łaskotać.
-Co się stało - zapytał.
-Tini mnie udrapała przez przypadek w bliznę - uśmiechnęłam się do niego. Zmarszczył brwi i sięgnął do skrawka mojej bluzki.
-Pokaż, może trzeba opatrzyć - zaczął podciągać mi bluzkę, ale szybkim ruchem opuściłam ją z powrotem.
-Nic mi nie jest - powiedziałam tak przekonująco jak tylko mogłam. Shane mi jednak nie uwierzył, więc aby - między innymi - odwrócić jego uwagę od rany pocałowałam go.
-Równie dobrze, możemy się nigdzie nie ruszać i zostać tutaj - wymruczał w moje usta.
-W razie czego w każdej chwili możemy jeszcze się przejechać. A teraz możemy zostać tutaj - odpowiedziałam i znowu się w niego wtuliłam.
-Tak to dobry pomysł - wymamrotał i przytulił mnie do siebie jeszcze mocniej.
Było koło południa. Czyli znów prawdopodobnie przegapiliśmy obiad. Trudno.
Leżeliśmy w ciszy dobra 15 minut. Uspokojona miarowym biciem serca mojego chłopaka oddałam się w objęcia Morfeusza.

***

Razem z Shane'm, Tini i Alexem siedzieliśmy na drzewie. Zwierzaki biegały po gałęziach a my graliśmy w karty.
-Makao - powiedziałam wykładając przedostatnią kartę na stosik. Chłopak wyłożył Króla Kier co oznaczało, że muszę dobrać pięć kart. Sprawdziłam pierwszą kartę -  nie ratowała mnie. Dobrałam pozostałe cztery i czekałam na kolejną kartę chłopaka.
-Makao - wyłożył Ósemkę Pik - I po makale - dodał wykładając Ósemkę Kier.
-Wygrałeś tą rundę - uśmiechnęłam się. Nagle brunet się zachwiał i prawie spadł z drzewa. Zawisł jedną nogą na gałęzi. Od podłoża dzieliło go mniej-więcej dwa metry. Z jednej strony nie wiele, a z drugiej upadek groziłby mu złamaną ręką, albo czymś poważniejszym. Podreptałam do gałęzi na której zawisł i zwisłam na tyle, żeby podać mu rękę. Zaparłam się nogami i wyciągnęłam dłoń.
-Dasz radę się podciągnąć - zapytałam lekko przestraszona. Kiwnął głową i zrobił to o co go prosiłam. Chwyciłam jego dłoń i spróbowałam podciągnąć go jeszcze trochę, tak by mógł chwycić się gałęzi.
Nagle Shane zrobił coś czego się nie spodziewałam. Momentalnie sam się podciągnął i znów siedział na gałęzi w 100% bezpieczny.
-Jak mogłeś. Przestraszyłeś mnie - krzyknęłam na niego.
-Przepraszam mała - zrobił minę zbitego psa. Zmroziłam go wzrokiem, jednak po chwili znów się uśmiechnęłam. -Wracamy do pokoju - zapytał. Pokiwałam głową i zeszłam z drzewa. Tini i Alex biegli wesoło przed nami. Brunet objął mnie ramieniem i skierowaliśmy się do internatu.
Zachodzące słońce nadało niebu barwę dojrzałej śliwki. Dostrzegłam stado ptaków odlatujących na zachód. Było pięknie, ale wiedziałam, że to tylko złudzenie. Nasz Koszmar gdzieś się czaił, i porwał naszą opiekunkę.

________________________________________________
*Fall Out Boy - Phoenix

SKOŃCZYŁAM *O* Halleluja!!
Cholera. Ponad miesiąc Was przetrzymałam, przepraszam.
Jeszcze taki strasznie przesłodzony romans. Przepraszam Was bardzo, ale to bardzo.
Ale tak w gruncie rzeczy, to mi się nawet podoba xD
I długość i treść ;3

Tak więc do następnego miśki ;*
~Clar

Ps. Jak zawsze chciałam tu więcej napisać, ale w ostatnich chwilach zabrakło mi myśli przewodniej xD
Pss. Szkoda, że takiego romansowego rozdziału nie mg dodać na walentynki :( XD
Psss. Jednak nie podoba mi się to zakończenie >.< Ale trudno xD
Pssss. Jestem z siebie dumna. To mój najdłuższy rozdział (4331 słów) *O*
Psssss. Nie za dużo tych ssów? ;_: XD 

3 komentarze:

  1. Wspaniale piszesz, bardzo mi się podoba Twój blog, czekam na więcej i zapraszam do siebie :)
    http://niesamowitamilosc.blogspot.com
    ~Granger ;3

    OdpowiedzUsuń
  2. Naprawdę masz talent. Jak to czytałam, to się czułam jakbym czytała książkę. Pisz częściej i więcej! Jesteś wielka!

    OdpowiedzUsuń
  3. Proszę napisz coś jeszcze! Nie rób takiej przerwy! Dziewczyno, masz talent! Wykorzystaj to!

    OdpowiedzUsuń